poniedziałek, 1 listopada 2010

Erasmus - Santiago de Compostela...

Katedra z pozycji horyzontalnej, do góry nogami!
ps. uwielbia(łam) leżeć na Obradoiro!

Takk....
Posta tego miałam napisać jakieś... 3 miesiące temu... ale tak wyszło, że nie wyszło... powodów jest kilka...
1. strach przed tym, że to już koniec...
2. strach przed czymś czego wrócić się nie da, co minęło, a co wspaniałe było...
3. głupie tłumaczenie braku czasu...
4. milion innych powodów...

Ale wreszcie zasiadłam i piszę, trochę za późno, bo to forma poradnika ma być dla tych co pojechali do Santiago na Erasmusa, ale może kolejne pokolenia skorzystają!

Nie wiedziałam jak zatytułować posta, więc zrobiłam to w najbanalniejszy sposób...

Co do chaotyczności moich wpisów, to... norma, więc już nawet nie przepraszam...

tak więc od początku!

Wyjazdy wszelkiego rodzaju to... moje życie, tak już mam, że w miejscu za długo nie usiedzę...
Na moich pierwszych studiach możliwości na Erasmusa za wiele nie było... więc zaczęłam drugie :D no i pierwsze pytanie na spotkaniu organizacyjnym na I roku brzmiało:
Ja: Czy można wyjechać na Erasmusa do Hiszpanii?
Marika (najwspanialsza koordynatodka ds. Erasmusa na świecie): nie...
Ja: to co trzeba zrobić, żeby pojechać?
Marika: napisz do mnie maila, to coś wymyślimy!

No i wymyśliłyśmy!
wyguglowałam z 15 hiszpańskich uniwersytetów, napisałam maile do ichnich koordynatorów erasmusowych.. i odezwały się 3. Z 2 za pośrednictwem Mariki UG podpisało umowę - USC (mój univ.) i Tarragona.
Nie wiedziałam co wybrać, Tarragona przemawiała do mnie bliskością do Barcelony, łatwym transportem do Polski i plażą, na minus był kataloński... Santiago... poza tym, że jest na końcu świata... nie wiedziałam o nim nic! absolutnie nic! nawet camino de Santiago nic mi nie mówiło! (ignorantka!)

Wybrałam Santiago (jak dotychczas mój najlepszy wybór w życiu)... nikt kto nie był tam na Erasmusie absolutnie nie jest wstanie mnie zrozumieć, tego co teraz czuję pisząc to, tych wszystkich wspomnień, ducha tego miejsca...tych wszystkich wspaniałych ludzi... znam bardzo dobrze 3 języki, ale absolutnie w żadnym z nich nie jestem w stanie opisać swoich uczuć związanych z Tym miejscem!

Wracając do tematu. Moja sytuacja (jak zwykle) była skomplikowana, ponieważ, nie jechałam do Santiago tylko na Erasmusa, ale i na praktyki, więc przejść z biurem wymiany zagranicznej miałam co nie miara!
ale... wszystko do przejścia, a co nas nie zabije to nas wzmocni!

Jak się tam dostać?
Samochodem - nie polecam... 3000km to dość sporo i drogo
Autokarem - znam takich hardkorowców... ale nie polecam!
Samolotem.... długaaaa droga!
Niestety, poza sezonem letnim połączenia raczej marne są.. aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
Właśnie sprawdziłam połączenie na marzec, tak w odwiedziny.. z Frankfurtu do Santiago... i NIE MA???!!!?!?!?!?!? nie wiem o co chodzi????????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ok, są chociaż z Alicante... zaraz będę obczajać!
Ogólnie Srajanera nie polecam, nienawidzę tej linii, ale dzięki niej megaaaaaaaaa dużo zwiedziłam (dużo nocy też na lotniskach spędziłam za ich sprawką!)
Polecam za to Wizzaira i Vuelinga! Jak się chce to się znajdzie - więc powodzenia życzę!

Bagaż:
jeśli nie leci się srajanem to nie ma problemu (w wizzerze można mieć 3x32kg za jedyne 45euro)
jejjuuu ogólnie marnie wygląda oferta lotów do Santiago... jestem zrozpaczona!

tak więc polecam zwyczajnie w świecie wysłać paczkę pocztą polską, ekonomicznie, bez priorytetów dochodzi w tydzień!

Kalosze i parasol - przydadzą się! ale Kalosze proponuję wziąć z Polski, a parasol kupić sobie w jednym z wielu 'chinos' czyli sklepików z asortymentem (nie koniecznie 'made in China') wszelkiego ale to wszelkiego rodzaju! za całkiem rozsądną cenę!

Mieszkanie:
niech nikt nie wpada na pomysł mieszkania w akademiku w Santiago... ponieważ z Erasmusów zdzierają mega! normalny Hiszpan płaci za mijsce w pokoju 2 osobowym 60-80 euro, a Erasmus za miejsce w tym samym pokoju płaci 245 euro... bez komentarza - dziękuję!

mieszkania... przeszłam przez 3.
1. 150 euro, pokój wielki, współlokatorki drętwe, zona nueva, 5 supermarketów w okolicy 100 metrów, 4 piętro, kaloryfer (megaaaaaaaaaaa ważne), grzyb mały tylko w łazience, internet pożyczany od sąsiadów.
2. 200 euro, Plaza Galicia, współlokatorzy brudasy, 1 supermarket (drogi) blisko, na uczelnie bliżej, ogólnie miejscówka lepsza, w zimę... byłoby zimno, bo kaloryfera nie było a okna wielkie, grzyb tylko w kuchni, internet w cenie, telefon też, dla odmiany 4 piętro.
3. Miejscówka najlepsza, 150 euro, niestety okno na klatkę schodową, ale... pod drzwiami Katedra!!!!!!! Zona Vieja! współlokator przesymatyczny, miał talent do polskiego, internetu brak, grzyb wszędzie, w łazience gigantyczny, supermarket daleko (ten sam co poprzednio), więc zaoszczędzałam na zakupach :D w zimę... dramat pewnie by było, ale latem polecam...

Tak więc na co należy zwrócić uwagę:
KALORYFER (ogrzewanie)!!!!!!!!!!!!!!
jak daleko do campusu Norte/Sur
współlokatorów, właścicieli,
okno!
ogólnie klimat i dusza mieszkania!
cena pomiędzy 150-200 (mniej - to już jakaś speluna, więcej - zdzierstwo ;))

Ubezpieczenie!
Polecam kartę euro26 razem z kontem w Millennium Bank kartą płatniczą, są na to zniżki no i sama w sobie jest ubezpieczeniem, jak również polecam ISIC, bo ona też jest ubezpieczeniem i na nią też są zniżki. poza tym obowiązkowo Karta EKUZ - bez niej nie ma podstawowej opieki medycznej!

Konto bankowe:
Polecam mBank, konto walutowe w euro. Jest za darmo (miałam płacić 30 zł po roku, ale ni widu ni słychu więc się nie upominam ;P). Wypłaty z all bankomatów na terenie krajów strefy euro za darmooooo!!!

Można też wyrobić konto w banku hiszpańskim, ale bez nr NIE pobiorą od Was opłatę (7euro) po miesiącu. poza tym... ja w ogóle z tego nie korzystałam... a prezenty jakie obiecali... nie dali!
Po przyjeździe:
Należy znaleźć mieszkanie ;P
kupić sobie kartę telefoniczną - warto wziąć zapasowy tel komórkowy z Polski bez simlocka. Jaka sieć? taka jaką ma większość Waszych znajomych! Ceny ogólnie w porównaniu z polskimi są komiczne...
Następnie należy udać się do ORE, czyli Biuro Wymiany Zagranicznej USC koło Plaza Cervantes. Tam podstęplować Confirmation of Arrival, i dostać wyprawkę Erasmusową (która mnie ominęła), czyli plecak, parasolkę i jakieś notatniki oraz mapkę. Później na wydziałach jeszcze fajne teczki rozdawali!

Powinno się też pójść na policję i wyrobić nr NIE, taki hiszpański NIP, na policji. Ostatnio się dowiedziałam, że z tym nr wewnątrz Hiszpanii można latać jako jej obywatel - za pół ceny... nie wiem ile w tym prawdy, ale polecam sprawdzić. Poza tym ten nr do pracy legalnej jest potrzebny!

Po ORE, jak już podbiją też LA trzeba znaleźć swojego koordynatora. Moją koordynatorką była bardzo miłą i pomocna Elena.
Po tym wszystkim polecam pochodzić trochę na zajęcia, aby się rozeznać czy warto i czy nie będzie jakichś zmian do LA. W ciągu miesiąca zalecam się zmatrykulować (przy wydziale filologicznym), mówili, że można później, a później byłą dupa.. i niektórzy mieli megaaaaaaaaaaaa problemy! W UXI (matrykulacja) warto poprosić, aby wprowadzili do systemu Wasz nr tel, później wyniki egzm będziecie dostawać smsem ;)

Jak ktoś przyjedzie na początku września czy lutego to koniecznie polecam intensywny kurs hiszpana! po niem jest jeszcze tydzień przerwy aż się zajęcia zaczną (więc nie należy wierzyć temu co piszą w papierach, że się semestr np.3 września zaczyna, bo to chodzi tylko o kurs.) Piszą też, że nie ma przerwy między semestrami - jest! ale są wtedy egzaminy - mi się udało tak, że akurat miałam ponad tydzień wolnego! ale niektórzy się egzaminowali wtedy!!! aaaaaaaaaaaaa i nie wierzyć plotkom, że na Erasmusie nie trzeba się uczyć! TRZEBA i to sporo! nie ma taryfy ulgowej dla Erasmusów poza słownikiem! Przynajmniej jak tak trafiłam, że nie miałam!!!!! i godzinami przesiadywałam w bibliotece! btw - polecam Concepción Arenal - przy prawie, podczas sesji otwarta do 3 w nocy!, ale uwaga, bo o miejsce w tym okresie trudno!

Internet uczelniany.
Należy się zgłosić na jakimkolwiek wydziale do panów z auli informatycznej, wgrają certyfikat w laptopa i można korzystać logując się za pomocą konta z domeny usc. gg na necie uczelnianym nie działa ;)

Ficha - czyli to ja... dla każdego prowadzącego przedmiot przygotowuje się fichę - czyli kawałek kartonika z podstawowymi danymi i zdjęciem. Później na tej podstawie sprawdzają obecność.
Warto wziąć się zdjęcia legitymacyjne z Polski, bo też do kart bibliotecznych się przydadzą.

Indeksu nie ma, legitymacji szkolnej nie ma.

Jedzenie!
koniecznie należy spróbować:
pulpo,
tortilla espanola,
pimientos de Padrón,
pan con tomate...
i wiele innych!

Clara de limon - piwo z fantą cytrynową (kocham)
calimocho - wino czerwone z colą
Crema de Orujo - kocham!
Liquor cafe - podobno najlepszy w Avante!

Kluby:
Casa das Crechas - foliady środowe są genialne, takie koncerty z muzyką folkową galicyjską na żywo!
Avante - taki... nacjonalistyczny klub z pyszną crema de Orujo i liquor cafe
Agarimo - najlepsze tapas i clara.
Berberecho - w zona nueva - tanie piwo mają ;)
no i wieleeeeeeeeeee innych, ale te były moimi ulubionymi!

Botellon:
czyli na polski - butelkowanie... studencko gł. czwartkowy zwyczaj wielkiego picia na powietrzu w campusie Sur. Przed północą widać tłumy studentów idące w tym kierunku z workami foliowymi pełnymi alkoholu, zapity, worków z lodem i kubeczków plastikowych - bo to kulturka jest ;)widok niesamowity!

Komunikacja miejska!
nie korzystałam, poza dojazdami do Colegio. 90 centów za bilet, który kupuje się u kierowcy zawsze. Poza tym kierowca jest zawsze miły i sympatyczny, poczeka jak biegniesz na autobus, nigdy nie zamknie Ci drzwi przed nosem!

Korzystałam zaś z roweru 'miejskiego'. Kartę wyrobiłąm przypadkiem jak była jakaś akcja w mieście, ale można to normalnie zrobić w ayuntamiento. Kosztuje 10 euro na rok. Przed wyjazdem widziałam, że zrobili więcej punktów w których można brać/odstawiać rowery. ps. na jedną kartę można wziąć więcej niż 1 rower ;) Poza tym w marcu (trochę późno) można było za free wypożyczyć nowy rower od USC - ale trzeba było się szybko jakoś zapisać!

Area Central - i Al Campo - tam mają kapustę kiszoną firmy Rolnik!!!!!!!!!!!!!

Palmera... najlepsze ciastko świata, ale uwaga w tych zwykłych cukierniach (które o dziwo jako jedyne sklepy, są otwarte w niedziele) są takie suche i drogie, zaś na wydziale Edukacyjnym i filologicznym.... są najlepsze na świecie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! a i te bez czekolady są lepsze!

Informacja Turystyczna, polecam brać co miesiąc informator kulturalny - wiele się w mieście dzieje, i dużo np festiwali kinowych, czy spektakli teatralnych jest za free!!!!!!!!!!!!!! Kocham to miasto!!!!!!!!!!!!!!!

Koniecznie musicie iść do Galicia Digital - takie muzeum za free, w 3D i z fajnymi zabawami/doświadczeniami, poza tym można się sporo dowiedzieć! Nie jest nudne!
Polecam też wernisaże i wystawy w muzeum sztuki współczesnej koło Parku Bonaval... no i sam park... ohhh jak tam pięknie!

Eroski jest do 22 + moscatel tani, w Carefurze mają pysznego tuńczyka w sosie pomidorowym, a w Dia serek śmietankowy...
ehh jak tęsknie!

Co do świąt:
Kasztany jeść w okresie przedświątecznym
koniecznie karnawał w Santiago
regionalne święta pobliskich miasteczek - to od hiszpanów trzeba się dowiadywać.
Semana Santa - też polecam Santiago...
jejjuu tyle tego było, że aż nie pamiętam, więc zachęcam do lektury bloga... bo wieleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee miejsc do odwiedzenia/podróżowania w Hiszpanii jest! nie można ominąć Las Fallas w Valencia, i Feria de Abril w Sevilla...

Wpis jak zwykle chaotyczny, ten do tego jeszcze megaaaaaaa długi, jak o czymś zapomnę to proszę o komentarz! Mam nadzieję, że informacje przydatne podałam...
aaa i jeszcze jedno... po powrocie... dramat... depresja postErasmus istnieje i długo się utrzymuje, ale to cena za najwspanialszy rok w życiu!

Polecam, zalecam i żałuję bardzo, że to już koniec!
Santiago i Erasmus to do końca życia część mnie!

I <3 SCQ

aaa i polecam pisanie bloga... mózg to tylko zawodny narząd, który szybko dużo szczegółów zapomina... a blog... będzie i dla wnuków ;)

niedziela, 26 września 2010

magda, agata i barcelona...

magda, agata i barcelona!



2 pluzy tego lotu to:
nie srajaner - tylko vueling - polecam!
barcelona... mały przystanek w moim ulubiony mieście przed powrotem do rzeczywistości..


Dobrze, że przyleciała Agata i że poleciałyśmy jeszcze na 4 dni do BCN... nie było takiego drastycznego powrotu!


Na lotnisku w BCN czekała już na nas Marti jupiiiiiiiiiiiii, ale się stęskniłam za nią!
Martowa energia jest jedną z najbardziej lubianych przeze mnie, zawsze ale to zawsze jest pozytywna! :*


Marta mieszka w centrum, więc nie musiałyśmy daleko jechać... ja po przyjściu do domu poszłam w drzemkę - po nie przespanej nocy i tak nieźle się trzymałam! Dziewczyny zaś poszły na spacer! Jak wróciły to zrobiły pyszną carbonarę i poszłyśmy już wszystkie razem na spacerowe zwiedzanie!


Zahaczyłyśmy o Boqueria - czyli taki market owocowo, warzywno, mięsno rybny, na którym mają pyszneeeeee koktajle!

ludzie przychodzą i odchodzą, ale prawdziwi przyjaciele... nawet jeśli odejdą to i tak na zawsze w sercu pozostaną...
taaa na przemyślenia mnie wzięło... ale tak to już jest jak się zdobywa tylu przyjaciół przez rok (co w normalnych warunkach rzeczywistości jest raczej niemożliwe...



 w porcie siedząc spokojnie i wczuwając się w nieturystyczny rytm miasta...



no ale turystyczne foty też muszą być :P
to właśnie kolumna Kolumba była Agaty pierwszym prawdziwie turystycznym przystankiem w BCN.


 Marta z Agatką 


Spacery bocznymi uliczkami z dala od szumu turystów to jest to co magda lubi najbardziej, tym bardziej z Martą rodowitą Katalonką, 'przewodniczką' po codziennej Barcelonie!


W domku... poszłyśmy spać, a Marti się pakowała, bo z rana leciała odwiedzić naszych włoskich erasmusów (żałowałam trochę, że nie mogła z nią polecieć...)
obudziła mnie po 6, pożegnała się... i już jej od tej pory nie widziałam! ale cóż... taka kolej rzeczy... muszę ją teraz na jej Erasmusie odwiedzić :D


Ja zaś z Agatką poszłyśmy się poturystować!
W tym sklepie sprzedają bardzo drogie torby... zapytałam dlaczego są takie drogie... a Pani na to, że robione w kraju a nie w Chinach :D
poza tym są ręcznie robione z... ze starych bilbordów i reklam - naprawdę genialne... ale nie było mnie stać... noszę się teraz z zamiarem zrobienia takiej sama! ;)




Wieczorkiem poszłyśmy na fontannowy pokaz z muzyką - to lubię - szkoda tylko, że ludziów jak mrówków... widocznie nie tylko ja to lubię ;)




Po fontannach dotarłyśmy do Parku Guell... co tam, że był już zamknięty :D ale i tak dla samego widoku (którego to Agatka nie widziała, bo się bała) było warto!
kocham to miejsce, szczególnie nocą!








całe miasto (i to jakie!) u moich (i tylko moich) stóp!

Nadszedł czas wrócić do domu... dotarłyśmy do stacji metra, a Pan mówi, że właśnie zamykają yyy i co teraz... no teraz to trzeba było z buta przez pół Barcelony przejść!

Tak, powrót do domu zajął nam 3 godziny :D
Fakt - nie śpieszyłyśmy się, po drodze zahaczając o Sagradę Familię i jedzonko (suchą bagietkę :))


Wpadłyśmy do domu i... padłyśmy...!
Z rana (w południe ;]) zwiedzania ciąg dalszy!

tym razem Montjuic - bo tak się ładni złożyło, że właśnie w tym terminie odbywały się w BCN Mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce - dobry timing mamy, ale niestety nie stać nas było na pooglądanie sportowych zmagań, więc tylko lekko poczułyśmy ten klimat i sobie poszłyśmy dalej!


znowu nie spełniłam swojego marzenia - czyli kąpieli w tym basenie, więc cóż... trzeba będzie tam wrócić :D

Uraczył mnie plakat reklamujący nowe prawo, a raczej zaraz w Barcelonie - a mianowicie nie można sikać! bo to karalne! i wreszcie!


Udałyśmy się jeszcze raz (tym razem za dnia) do Parku Guell, ale na szczęście jak już nie było za wiele osób!
A tam - jak zwykle pięknie!!!!!


 Agatka z rączką widmo :P

na cudownej ławce!

A wieczorkiem pojechałyśmy na plażę - kolejna cudowna sprawa w tym mieście! no może plaża do najpiękniejszych nie należy - ale jest i to ważne!
posiedziałyśmy trochę i z buta wróciłyśmy do domu (tym razem to był pół godzinny spacer, a nie 3h.)


Dorwałam śliczną vespę - tak tak - będę kiedyś taką mieć! teraz muszę chociaż zdjęciami wspierać moje marzenie :D


W domku zaś miałyśmy się tylko przebrać i iść z Eloim (kolegą Katalończykiem, z którym 2 lata temu pracowałam w l'Estartit) na imprezę, ale... Agata zasnęła... więc poszłam sama... ale najpierw musiała godzinę na nich poczekać... hiszpanie... hehee
było fajowo, ale... szybko się skończyło, a ja żeby uniknąć pożegnań... jak to mam w zwyczaju - uciekłam!


Z rana poszłyśmy na godzinkę na plażę i z lekkim opóźnienie wróciłyśmy do domu... co prawie skutkowało spóźnieniem się na samolot... bo jakoś nie wpadłam na pomysł, aby sprawdzić pociągi na lotnisko... ale ja jak to ja... zawsze mam szczęście i na czas się tam pojawiłyśmy!
Ulcia (koleżanka z Gdyni, co to na Erasmusie w A Coruni była) już na nas czekała.




Samolot z Gdańska przyleciał... wraz z moim byłym chłopakiem tak... świat jest mały, czasem aż za bardzo ;) 


Wsiadłyśmy do samolotu... i godzinkę sobie w nim posiedziałyśmy zanim odleciałyśmy... Agata od razu w kimę poszła (jak zwykle), ja z Ulą zaś plotkowałyśmy. Super się stało, że razem wracałyśmy, bo nie było czasu na smuty, no i wzajemnie się wspierałyśmy... Po ponad 3 godzinach lotu dotarłyśmy do Gdańska...


Do domku na obiad i na imprezę, co bym tak nagle w depresję posterasmusową nie wpadła ;)


tak... 31.07.2010 zakończyła się oficjalnie moja przygoda z hiszpańskim Erasmusem... ale... już ja coś wykombinuję, aby zrekompensować sobie 'straty'...


Dziękuję - było najlepiej na świecie! Cudowny rok, najwspanialszy... pozostaje mi teraz tylko wspominać i... czekać na jeszcze lepsze... czy to możliwe - czas pokaże, ale jak to w moim przypadku często bywa - nie ma rzeczy niemożliwych, a moje szczęście życiowe mam na dzieję mnie nie opuści i sprzyjać mi będzie!


Coś się kończy a coś zaczyna, a jedno z moich ulubionych haseł głosi: nie ma tego złego co by się w super nie obróciło... więc czekam i cóż... wierzę, że się doczekam!
;]
DZIĘKUJĘ Santiago i Erasmusie mój, oraz wszystkim tym którzy tam byli i uczynili go genialnym! :*  <3 <3 <3

sobota, 25 września 2010

Ostatki - czyli ostatnie chwile w erasmusowym raju...

Po Apósotolo nadszedł czas na pokazanie Agatce Santiago i na... pakowanie i pożegnania...


w Poniedziałek 26 pojechałyśmy sobie z Agatką stopem - to był jej pierwszy raz :D nad ocean... nie dotarłyśmy tam dokładnie, ale i tak było cudniście... poza tym, że byłam wredną małpą w te dni i strasznie złośliwa i uparta byłam!
Nie miałyśmy za wiele czasu, ponieważ musiałam przygotować jeszcze kolację pożegnalną... więc dojechałyśmy tylko do jakiegoś portu za Noią.


Plaża tylko dla nas, wiatr z resztą też :P
Byłą sobie mała wyspa... była bezludna... rozbiłyśmy się na niej...



 ale po chwilach kilku... trzeba było się zbierać... bo wyspa przestawała być wyspą... aż wreszcie zniknęła...






Było bardzo chilloutowo, ale i tak moją głowę zaprzątały inne myśli... smutne bardzo - związane z wyjazdem!
Ale i tak bardzo lubię przebywać w takich miejscach jak ta plaża, gdzie dookoła rozpościera się tylko niczym nie naruszona natura i nie ma ludzi/turystów/krzyczących dzieci... spokój, piękno i moje własne myśli!


jak już wyspa zniknęła, a my się opaliłyśmy troszkę wróciłyśmy... stopem jakieś 3/4 drogi, a później autobusem - czas gonił!
W powrotną stronę zabrała nas Pani która jest francuską i mieszka w Galicji od wielu lat... coś jednak ciągnie 'gringos' w to miejsce!


W domciu Agatka jak to Agatka poszła w drzemkę, a ja się zabrałam za gotowanie - w końcu kolacja do przygotowania czekała na mnie...
w sumie zrobiłam: mój ulubiony deser, agatka z rana kurczaka po koreańsku z brzoskwiniami, lasagne z brokułami i kurczakiem, zapiekanki, sałatkę z tuńczykiem i makaronem no i sos czosnkowy! plus jakieś tak tapasiki małe!


wszystkim smakowało i widać było że nie kłamią - :D co mnie bardzo ucieszyło!





wino się lało... nie tylko do kieliszków :D tego wieczoru Maćkowe buty były wyjątkowo głodne - najpierw poleciał na nie sos czosnkowy, a następnie czerwone wino... mniami...


Akrobacji nigdy za wiele ;)



a to z moim ulubionym współlokatorem! Dani mam niezły potencjał mówienia po polsku - daję głowę, że po 3 miesiącach w Polsce mówiłby już całkiem nieźle!


A Borja to najspokojniejszy człowiek świata chyba ;) ale to zrozumiałe skoro robi triatliony...
poza tym jest moim osobistym i prywatnym nauczycielem mailowym hiszpańskiego :*




A Michał - to pierwsze (i jedyne polskie skrzypce w Filharmonii Galicyjskiej! 


Tak.. nie była to jednak typowa erasmusowa impreza... trzeba było wcześniej wrócić do domu, aby móc od rana biegać i załatwiać ostatnie formalności.. no a poza tym co niektórzy szli do pracy... tak właśnie... obiecałam Daniemu śniadanie jeśli zostanie z nami dłużej - został, a śniadanie mu smakowało :D


Tak więc po świetnej kolacji i fajnej imprezie nadszedł mój ostatni dzień w Santiago... Poszłam odebrać zaliczenia z USC... a tu się okazuje, że mam praktyki z pierwszego semestru nie zaliczone ... No to szybko mail do mojej koordynator.. i sprawa rozwiązana - jakiś błąd w systemie był, no i w sumie na dobry dokument musiałam czekać aż do połowy września, ale najważniejsze, że w ogóle bez mojego udziału rozwiązali ten problem!


Po tych przejściach poszłam z Agatą zrobić sobie małą sjestę nad rzeczkę... uwielbiam i tęsknię za tym miejscem - nie ma to jak w upały spać z nogami w zimnej rzeczce :D



Później zaś poszłyśmy pobawić się moim aparacikiem! taaaa... ja jednak wolę robić zdjęcia niż pozować!!! ojj tak!!







 to na mojej zagrzybiałej klatce schodowej :D



a to małe smutki w Parku Bonaval...


a oto lepsza modelka... Agatka i przy okazji lepsza fotografka... czyli ja :D







a tu... akurat to mi się ławka cała porostami obrośnięta spodobała... no ale Agatka też dobrze na niej wyglądała ;) 
Jejjuuuuuuuu jak ja tęsknie za tymi klimatami... porośniętych ławek, trawy na której można się położyć i nikt się krzywo patrzyć nie będzie...




Nawet klatkę schodową piękną miałam... ostatnie chwile w tym mieście były wypełnione myślami o tym jak to będzie jak mnie już tam nie będzie..


Wieczorkiem pojechaliśmy z Gośką, Borją, Michałem o Ramonem do restauracji grillowej - miało być super... a było jak w przydrożnych polskich tawernach czy gazdówkach... a na bonus Gosia miała muchę w mięsie :P


po powrocie miałam iść do domu się pakować a reszta poszła na piwko.. ale wróciłam do domu... wzięłam zdjęcie jakie miałam dla Gosi na pamiątkę i... i zamiast się pakować wróciłam do nich!
jak już wszyscy zdecydowaliśmy, że idziemy... to poszliśmy... ostatnie chwile...


Agatka spać, a ja się z Borją pakowałam... pilnował mnie, bo ja oczywiście za chętna to nie byłam i wymyślałam różne dziwne rzeczy, aby tylko za walizki się nie brać...
no ale się spakowałam... akurat na moment kiedy to trzeba było budzić Agatkę, aby się szykowała...
koniec!
koniec! koniec!
czas na lotnisko... ale jeszcze tu wrócę! i to nie raz! o tak!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 20 września 2010

Fiesta, fiesta i jeszcze trochę poświętować trzeba!

Ja już 100 lat po Erasmusie, bloga należałoby zakończyć, ale jakoś motywacji nie mam, nie miałam i chyba mieć nie będę - więc piszę... bo mam co innego ważnego do roboty, więc żeby od ważnych spraw uciec za bloga się zabieram :D


Podczas moich ostatnich dni w Santiago robiłam praktyki nadal w Colegio - tak, żeby mieć co do CV wpisywać, a poza tym uwielbiam te moje małe kochane potworeczki ;)
Wieczorami zaś chodziłam z Gośką na różne koncerty z okazji Roku Świętego w Santiago.
np. 17 lipca poszłyśmy na próbę generalną animowanego filmu "O Apóstolo" kręconego metodą stop klatka ludków z plasteliny... film... taki se, ale... muzyka była na żywo grana przez Filharmonię Santiagowską w składzie z naszym kolegą polakiem Michałem :D to było superrrrr! polecam filmy z muzyką na żywo!




19 lipca zeszłam tylko pod dom (tak tak mieszkałam w tej kamiennicy w tle ;) ) a tam pokaz tańca współczesnego - superrr - uwielbiam sztukę na ulicy!




codziennie były jakieś różne koncerty na różnych placach miasta - od koloru do wyboru!
tu np. świetny koncert z efektami świetlnymi.




co chwilę się coś działo, tzn. cały czas się coś działo! dzień w dzień pod moim domem ktoś grał, śpiewał tańczył itp... było miło!


Czas płyną spokojnie, ale i tak jak na mój gust za szybko, aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że to naprawdę koniec - przyjechała Agatka... czyli został tydzień ;(
Wiązało się to również z ostatnim dniem praktyk... więc już totalnym loozem!


wieczorkiem zaczęłyśmy od koncertu z cyklu 'Via Estrella'.
Koncert jak na mój gust genialny "Disco Barroco" - połączenie muzyki klasycznej barokowej z drum & bass lub hip hopem. Bardzo lubię 'dziwne' połączenia w muzyce!





Zaś w sobotę... nastał wielki i długooooooooo oczekiwany dzień! 24 lipca 2010, czyli wigilia św. Jakuba.
Tej nocy Santiago rozbłysło, Katedra zapłonęła, a mi łzy w oczach się pojawiły... wraz z tymi cudnymi światełkami, prezentacjami i fajerwerkami przeleciał mi przez głowę cały wspaniały rok... rok cudów i wielkich radości, rok bez stresu, rok wspaniałych przyjaźni, najwspanialszy mój rok! :*



Poszłyśmy pod Katedrę zająć sobie dobrą miejscówkę już o 19 - jak widać tłumek już tam był. Rozłożyłyśmy kocyk, wyciągnęłyśmy wałówkę i karty i spokojnie czekałyśmy...



oraz zdjęcia robiłyśmy ;)





Po kilku godzinach dziewczynom zachciało się... iść za potrzebą, ale... wróciły po jakichś 20 min nie załatwiając je (potrzeby) :P
Co się okazało - zamknięto plac - aby za dużo ludzi się na niego nie zwaliło - i jakby wyszły to by już nie weszły - więc od ok 20.30 byliśmy odcięci od świata i całe szczęście, bo przynajmniej było czym oddychać - u nas na środku - bo na brzegach to ciasno i tłoczno było ;) się znalazło miejscówkę :D

a teraz 1/10000000 tego co tam zobaczyłyśmy i jak pięknie było:

muszla - symbol pielgrzyma

las aparatów


paląca się Katedra


wizualizacje na Katedrze - genialne!

G E N I A L N E!







Dnia następnego - czyli 25.07 - św. Jakuba - kolejka pod Katedrą ustawiła się... hmm.. kilka osób po prostu spało pod Katedrą - ale kolejka dokładnie o 6.00 się ustawiła - otwierali o 8.00... zaś w południe...



o 12.00 rozpoczął się pochód wielkoludów...



Na obiadek zaś poszłyśmy do "pulperias" czyli do namiotu, w którym serwowali tylko pulpo - ośmiorniczki - i winko... ale było pysznieeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!




Agata też starała się jak mogła wykorzystać możliwości mojego Nikonika ;)


ehhh... brakuje mi Santiago szalenie... ojjj brakuje...