piątek, 31 lipca 2009

autostop, autostop, wsiadaj Roma, dalej hop :)

Zacznę od przeprosin Ulci W., bo obiecałam, że napiszę coś więcej o mieszkaniu, o Santiago i o życiu w Hiszpanii, ale taj wyszło, że nie wyszło... po powrocie napiszę!!

Po powrocie mam na myśli... o tym za chwilę!

We wtorek z rana przyjechała do mnie Roma (moja najlepsza przyjaciółka), i wstępnie dawno temu miała zostać na tydzień, trochę sobie pozwiedzać i takie tam. Ale... ale jakiś czas temu stwierdziłam, że ja się pieniędzmi przejmować nie będę i że jak mi się skończą to jak zwykle (mi) z nieba spadną. :D
A teraz mam zamiar wreszcie z życia porządnie pokorzystać!! wystarczająco dużo mi przez palce przeleciało, a w końcu, z czasem jestem starsza a nie młodsza!!
Więc postanowiłyśmy z Romą pozwiedzać trochę!

Ale... ale mamy zamiar zrobić to autostopem, śpiąc u ludzi z couchsurfing lub pod namiotem! Jestem przekonana, że to będą najwspanialsze wakacje życia mego! (jakie pamiętam). Mamy na to 22 dni, a skończyć musimy 21 sierpnia we Frankfurcie, ponieważ obie stamtąd mamy lot (ja do Madrytu, a Roma do Gdańska)

A oto nasz plan podróży:
31.07.2009 - A coruńa - Fisterra - Noia - Porto - Coimbra - Lizbona - Faro - Sevilla - Cordoba - Malaga - Granada - Almeria - Kartagina - Murcja - Alicante - Valencia - Tarragona - Barcelona - Zaragozza - Bilbao - San Sebastian - Francja - Frankfurt - 21.08.2009

Swoją drogą ciekawe na ile nasz plan się zmieni :DDD

tak więc ruszamy - bo miałyśmy wyjechać z Santiago o 8.00 a jest 9.50 a my jeszcze w rosole :P

tak więc trzymajcie za nas kciuki i do napisania skądś tam!
:*

wtorek, 28 lipca 2009

grannnnn fiesta ;]

Jest 4 w nocy (jak skończyłam była 6..) najlepszy czas na pisanie bloga.. jak już wiecie jest mi tu bardzo dobrze, a to za sprawą wspaniałego miejsca w jakim się znalazłam, mojego pozytywnego nastawienia i ludzi jakich tu poznałam i ciągle poznaję :) a za kilka godzin dołączy do mnie Romcia, i wtedy to się dopiero zaczną wakacje życia!
ale o tym później!

Zacznę od piątku - to był mój ostatni dzień w pracy. Wyglądał inaczej niż inne, ponieważ nie było normalnych zajęci, lecz był to dzień gier i zabaw z rodzicami. Skończyliśmy o 15, a wychodząc z colegio zostałam wezwana do sekretariatu.. hmmm... o co chodzi pomyślałam... chodziło o (jako to oni nazwali) „kieszonkowe” za dobrą współpracę - wypierałam się jak to ja, że nie chcę kasy - bo przecież mi UG za to płaci, że tu jestem, ale pani sekretarka powiedziała, że to na kawę :P
Na 16.00 mieliśmy umówiony obiad dla pracowników - taki pożegnalny. Się objadłam jak nie wiem co - ojj tyle to ja tu normalnie przez tydzień zjadam :D
Miło było, ale się skończyło! i do zobaczenia we wrześniu!

Na 19 umówiłam się z Madzią, że pójdziemy do seminario, po dokumentację do jej pracy mgr... ale niestety po drodze napotkałyśmy ostatnie wyprzedaże.. no i tak wyszło, że okazały się ważniejsze niż dokumentacja :D i do tego bardziej owocne!! 20 euro i: 2 sweterki, spodnie i 2 bluzki!!

Drzemka - to to co uczyniłam po powrocie do domku z zakupów, a to dlatego, że czekała mnie nieprzespana wspaniała noc - Noc św. Jakuba - patrona Santiago. Święto się nazywa apóstolo.

Cały cykl imprez zaczął się 17 lipca a skończy się 30... w nocy z 24 na 25 była kulminacja. Jak to Aga określiła, to juwenalia, sylwester i wesele w jednym :D
Co tu wiele pisać - w skrócie było wspaniale!!
Zaczęłyśmy z dziewczynami (Magda, Aga i Ania) jak zwykle już, u mnie :)
ok 23 poszłyśmy na plac pod katedrę, ale.. za daleko nie uszłyśmy - w życiu takiego ścisłego tłumu nie widziałam! Palca (dosłownie) nie szło wcisnąć!! Już nie mówiąc o tym, że nie było czym oddychać. Byłam w szoku!!
Wycofałyśmy się więc z tego tłumu w poszukiwaniu bardziej przewiewnego miejsca. Niestety w między czasie się rozdzieliłyśmy - ja zostałam z Agą a Madzia z Anią nam „uciekły”. Za to dołączył do nas Jacek i tak w trójkę podziwialiśmy fajerwerki i efekty świetlne przy katedrze! Na początku szału nie było, ale później - było pięknie!!

Następnie staraliśmy się odnaleźć.. ale nie do końca nam wyszło... Choć w rezultacie jednak się zebraliśmy. Poszliśmy na koncert, który był bardzo fajny... ale trafiliśmy na 3 ostatnie utwory...

Na tym placu koncertowym spotkaliśmy Agi „kolegę” a mianowicie Australijczyka, który się urodził w Polsce i nawet jako tako mówi po polsku :)
A poza nim jeszcze 3 autostopowiczów z Polski, którzy to właśnie dotarli do Santiago. Cała 4 nie miała gdzie spać tej nocy - więc ich przygarnęłam :) biedaki byli bardzo zmęczeni - więc o 5 wymiękli i poszliśmy już do domku, aczkolwiek na mieści impreza skończyła się ok 10.30 przed południem :D Ale o tej porze to my już wstaliśmy. Zrobiłam moim gościom śniadanie z tego co w lodówce było i sobie poszli na dalsze podboje Hiszpanii. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ich spotkam na swojej drodze - nie koniecznie autostopowej ;>

W sumie to nawet mi się już nie chciało spać, bo o dziwo cudownie słonko świeciło.. ale wiecie - drzemka była silniejsza ode mnie :D
ok 17 udałyśmy się z Madzią do parku na opalanko!! a następnie do muzeum jednego z wielu w naszym cudownym miasteczku!!

A wieczorkiem, nasz szalona babska trójka (ja Magda i Aga) udałyśmy się na kolejny koncert (oczywiście tradycyjnie najpierw się spotkałyśmy u mnie :))
a tam... jadłyśmy tutejsze kiełbaski z grilla - i ku zaskoczeniu Magdy nie mieli musztardy :D aczkolwiek ich sposób grillowania całkiem mi podpasował!

Niedziela zleciała na obijaniu się! Znowu poszłam do parku na opalanko, tym razem sama - i to była najciekawsza część dnia. Tak to odpoczywałam, korzystałam ze słonka, po raz kolejny zrozumiałam i utwierdziłam się w tym, iż to miejsce to Raj na Ziemi (gdyby tylko mniej padało...) CUDOWNIE tu!!

W poniedziałek zaś - odliczałam godziny do przyjazdu Romy i w między czasie poszłam dowiedzieć się do biura wymiany studenckiej co i jak z moim Erasmusem... ale to już dłuższa historia, więc o tym później. No i z Magdą, wreszcie dotarłyśmy do Seminario!!
A pod wieczór utknęłam nad komputerem, a że miałam dużo zaległości w mailu i wolny internet.. to dopiero właśnie kończę - o 6 nad ranem!!
dzień dobry :D
Lecę sie przygotować na powitanie Romy!!!

poniedziałek, 27 lipca 2009

Raj!

zabieram się do napisania tego postu od czwartku i zabrać się nie mogę! więc na chwilę obecną z miliona myśli jakie chciałabym Wam przekazać napiszę tylko tyle:
Santiago to Raj!! mimo, że deszczowo tu często i dość zimno to jest to raj! Jestem bardzo szczęśliwa i cieszę się, że właśnie tu trafiłam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Rano idę powalczyć z koordynatorem od Erasmusa na USC, a później - napiszę "sprawozdanie z weekendu, który był niesamowity... ;]

ps. po cudownym słonecznym dniu - dla odmiany przyszedł czas na deszczyk....

czwartek, 23 lipca 2009

kapelusz słomkowy zamiast parasolki!


Nie mam czasu na nic… a to wszystko przez Magdę :P w poniedziałek, zaraz po pracy poszłyśmy do Auchan (Hiszpanie mają manię zmieniania wszystkich nazw, nawet miejscowych i tak Auchan nazywa się tu Alcampo…) no więc poszłyśmy kupić mi żelazko, a wróciłyśmy obładowane :D Na początku śmiałam się z Magdy, że po co jej taka duża torba, a ona mi na to, że na zakupy. Ja zaś pokazałam jej swoją małą torebeczkę, mówiąc, że specjalnie taką wzięłam, żeby za dużo nie nakupować… ale znalazłam wyjście z tej sytuacji - kupiłam plecak :D więc wróciłam z Auchan z nowym śliczniutkim żelazkiem (wiem wiem… typowo damskie podejście - nie patrzę na moc, ale na śliczniutki fioletowy kolor :D ale szczerze, to po prostu wzięłam najtańsze - całe 8,9 €). Dodatkowo kupiłam bikini z przeceny (bo stare za dużo zakrywało i bym się nie opaliła - ale i tak się nie opalę, bo jestem w Galicji, a tu zamiast bikini to kalosze by się przydały!) no i mam też nowy plecak, ale tu już nie patrzyłam na kolor (bo był tylko jeden więc nie miałam wyboru), ale na użyteczność. Jest on plecakiem do wędrówek, ma stelaż, milion szelek i pasów podtrzymujących i nawet specjalnie na tutejsze warunki, pokrowiec przeciwdeszczowy.

Wracając zahaczyłyśmy o bar i kupiłyśmy sobie po lampce wina - to niesamowite, ale to kosztuje 1,4 € - a w Polsce… ceny są bez porównania. Nie znajdzie się lampki nawet najgorszego wina za 1,4 zł, nawet przeliczając (czego nie można robić!) nie znajdzie się dobrego wina w barze za 6 zł!

Później wpadłyśmy jeszcze na chwilę do Madzi, a następnie do domu… przed północą.

Wtorek zaczął się od… deszczu :D to właśnie jest Santiago!
Ale oczywiście z dzieciakami pojechaliśmy na plaże! Aż tak wielkiej przesady nie było i się nie kąpaliśmy, bo wiało jak podczas sztormu, ale za to grałam w piłkę nożną w deszczu. Dzieciaki grają razem z nauczycielami - i Ci hiszpańscy nauczyciele śmiali się ze mnie, że Bońkiem jestem :) ale jak strzeliłam gola (4:3 dla mojej drużyny) to przestali się śmiać :D


Po powrocie do domu miałam całe pół godziny na ogarnięcie się, bo znowu z Madzią do Auchan poszłyśmy :D kupić upatrzone dzień wcześniej buty górsko-zimowe, tyle, że tym razem wzięłyśmy skarpetki, aby je przymierzyć!! Niestety na butach się nie skończyło.. W sumie czy ja wiem, czy “niestety” :D poza tym kupiłam drugą parę butów (sandałów) i uwaga: 4 kapelusze słomkowe :DDD dla nas i dla Agi i Jacka ;) i tak w tych kapeluszach, podczas deszczu szłyśmy sobie przez całe miasto, prosto do solenizantki na party urodzinowe dla całych 4 osób :D oczywiści, mimo, że Madzia jest Panią z Informacji turystycznej, nie bardzo wiedziałyśmy gdzie iść, ale co to - koniec języka za przewodnika i dotarłyśmy!

Aga z Jackiem od niedawna mieszkają w innym akademiku, niż przez cały okres studiów w Santiago. Ich akademik to stary szpital, więc dziwnie się człowiek czuję jak tam wchodzi… ale ogólnie pokój jest bardzo przytulny. Mają 2 szafy (tak jak ja :D) i dużeee łóżko, na którym się fajnie ląduje.
Jak na prawdziwym party było dużooo jedzenia i picia i wszystko ładniutko przygotowane ;) Aga stwierdziła, że bardzo lubi gotować jak ją pochwaliłyśmy, a Jacek skwitował to tylko słowami: kochanie, powinnaś częściej mieć urodziny :D
Wszystko było pyszne - i uwaga: nawet papryka mi nie przeszkadzała w tapas!!!


Przed godziną 3 stwierdziliśmy, że idziemy na miasto... co tam, że wszystko o 3 się kończy... nam to wcale nie przeszkadzało! :)

Nie wiem jak to się dzieje, ale rozmawiamy ze sobą jak starzy znajomi, co więcej, każdy ma tyle do powiedzenia, że trudno się przekrzyczeć! Znam tą 3 niecały tydzień, a wiem, że będę bardzo za nimi tęsknić!

Również nie wiem jak to się dzieje, ale nawet ta pogoda aż tak strasznie mi nie przeszkadza.. Nie zdycham z gorąca i mam o czym opowiadać - bo chyba nigdzie nie jest tak zimno i mało wakacyjnie jak u mnie - a to w końcu Hiszpania!! Mam nadzieję, że nie będę tu tak odczuwać braku słońca jak w Polsce, i że nie będę tak bardzo pogodowo-humorowo-zależna - jak to w przeszłości bywało! I że zawsze w deszczu będę potrafiła się tak cieszyć! :) no i jeszcze komarów i robali tyle nie ma co w Polsce!

Środa w pracy była mega senna… ponieważ spałam całe 4 godziny, a do tego cały dzień padało… z resztą nadal pada… ja chcę kaloszeeeeeeeeee! Po pracy przyszedł czas na wyczekiwaną drzemkę, z której to wyciągnęła mnie Magda przychodząc w odwiedziny. Siedziałyśmy jak takie 2 głupki, gadałyśmy o niewiadomo czym, i w sumie to częściej się nie rozumiałyśmy i tylko co chwilę było: “co??” jakiś taki zamulony dzień. A może to przez ten kaloryfer… tak!! Dziś włączyłam kaloryfer w pokoju, aby wysuszyć buty które to mi całkowicie przemokły!

Eee czas spać, bo już nie wiem o czym piszę!

poniedziałek, 20 lipca 2009

babski weekend :D

Sobota rano - umówiłam się z Magdą na shopping, bo w piątek nam nie wyszło. Madzia wyjeżdża za 2 tygodnie i chciał skorzystać jeszcze z tutejszych przecen, ale kupiła sobie… fante! Ale za to ja :D kupiłam nowy płaszczyk, 2 szaliki i bluzkę, a dzień wcześniej jeansy. Miałyśmy tysiące planów na sobotę… ale skończyło się na 5 sklepach!! Eee mańana :P

Na 15 Magda poszła do pracy, a ja do domu wreszcie się porządnie rozpakować i ułożyć w moich 2 szafach, no i posprzątać - bo syffff był niesamowity! A wszystko po to ze wieczorem miał być u mnie biforek przed pójściem na miasto. 22.15 przyszły dziewczyny. (Jacek był w pracy, miał dojść później, ale w rezultacie się poddał co skutkowało tym, że miałyśmy babski wieczór :D) zrobiłyśmy Tapas - takie hiszpańskie przystawki w różnej formie dodawane do napojów w barach. Nasz tapas to była pokrojona bagietka, fuet (wyrabiana ręcznie kiełbasa we flaczku o długimi i wąskim kształcie) i ser pleśniowy. Do tego miałyśmy 3 wina. 2 kupiłyśmy z Magdą - różowe litrowe za 1,25 € (nie żeby to najtańsze było!! Bo takowe kosztuje 0.69 €!! Mniej niż woda!!), a Aga przyniosła jeszcze trzecie… no i tak się porobiło, że poradziłyśmy sobie z tymi 3 butelkami we 3!! No i oczywiście cały tapas zjadłyśmy :D Gadałyśmy jedna przez drugą, jak stare przyjaciółki, które się 100 lat nie widziały. Wieczór był super udany… ale później nadeszła noc… a my postanowiłyśmy, spędzić ją na mieście. Poszłyśmy więc na koncert, niestety nie znam nazwy zespołu, ale bawiłam się jak nigdy - przetańczyłam cały koncert w ogóle nie siadając - co mi się nie zdarzyło nigdy!! Jak już skończyli występy, 10 min później doznałyśmy szoku! Wokalistka wyszła na scenę i zaczęła klnąć jak szewc - ktoś jej za kulisami ukradł torebkę z dokumentami… bez komentarza!

Poszłyśmy później dalej, poszukać czegoś ciekawego i tak napotkałyśmy 3 Hiszpanów. Jeden z nich - jak nie Hiszpan, mówił dobrze po angielsku i „skupił” się na Magdzie. 2 pozostały, z lekka nas wkurzających, próbowało nas „oczarować”, ale bez większych efektów. Więc postanowiłyśmy z Agą po prostu uciec :D zostawiłyśmy Madzię samą i się zmyłyśmy. Z relacji Agi (bo ja na to nie zwróciła uwagi) w domach byłyśmy ok. 5...

Rano - umówiłam się na 11 z Alicją, ponieważ jutro wylatuje do Polski na 3 tygodnie w odwiedzinki do rodzinki! Ale… ale pewna przypadłość, z którą ekstremalnie rzadko mam do czynienia, a mianowicie KACYK nie pozwalał mi wstać z łóżka. Jakimś cudem i z pomocą butelki wody zwlekłam się o 10.50, ogarnęłam i pobiegłam na spotkanie z Alicją.

Aaa przed wyjściem, wpadł jeszcze do mieszkania właściciel, żeby uwaga! Posprzątać. Wow! Latał normalnie z miotłą i szmatą i sprzątał. (oczywiście nie w pokojach, ale w pomieszczeniach ogólnodostępnych). Poinformował mnie również, że ma zamiar okna wymienić, bo przez te jest zagłośno. No i proszę - pozytywne myślenie ściąga pozytywne skutki (nie sutki ani smutki :D) i problem hałasu się rozwiązał!

Z Alicją poszłyśmy na kawę i herbatę, a później do parku na spacerek i ploteczki. Strasznie bolały mnie kolana, ale postanowiła (z okazji 2 prawdziwie hiszpańsko-ciepłego dnia), że pójdę po południu do parku na opalanko trochę je wygrzać :)

Tak więc, po rozstaniu się z Alicją wróciłam do domu, ucięłam sobie drzemkę (sjectę hiszpańska) i o 17 ruszyłam na powolne poszukiwanie miejsca do opalania się. Zahaczyłam po drodze (tzn. nie po drodze, bo z pół godziny tego szukałam) o Magdy pracę, żeby zapytać jak się ma… ojjj marnie się miała… biedactwo!! Co to wino z człowieka robi… ja nie wiem…:D

Tak sobie szłam uliczkami Santiago w pięknym słońcu, i tak sobie uśmiechałam się sama do siebie i w duchu mówiłam: jak tu jest cudownie. Czuję się szczęśliwa, nic mnie nie goni, ja się nigdzie nie śpieszę. Miasto ma niesamowitego ducha i 'coś', co strasznie przyciąga. Jeśli tylko kiedykolwiek będziecie mieli okazję, to zahaczcie o Santiago, bo naprawdę warto!! Swoją drogą - wszyscy mile widziani - oficjalnie zapraszam!! A tym co mogą - niech wybierają Santiago, jako miasto na Erasmusa (polecam mimo, że nie zaczęłam jeszcze studiować :D ale jestem przekonana, że będzie cudownie, bo już jest).

Dotarłam do parku, po małym błądzeniu, ale to akurat plus, bo coraz bardziej miasto poznaję :) i się godzinkę posmażyłam.

Na spokojnie wróciłam do domku, pobawiłam się w Internecie, nadrobiłam zaległości z blogiem i z uśmiechem na twarzy (to moje nowe postanowienie - zawsze, wszędzie i do wszystkich starać się uśmiechać) zasnęłam w oczekiwaniu na kolejny fantastyczny tydzień (jestem przekonana, że właśnie taki będzie).

Tymczasem ostatni tydzień pełnowymiarowych praktyk czas zacząć ;) - życzę Wam wszystkich super udanego tygodnia!! :)

niedziela, 19 lipca 2009

pozytywny misz masz

Nie wiem od czego zacząć… zrobiłam sobie małą przerwę w pisaniu i teraz nie wiem jak nadrobić zaległości… zacznę może od początku… tzn. od tego, dlaczego tak mało w tym tygodniu pisałam. Po prostu nie miałam czasu, a to dlatego, że właśnie w tym tygodniu (cieszę się, że tak szybko to nastąpiło) zrozumiałam i uwierzyłam, że to będzie najwspanialszy rok mojego życia. Gdy tylko to zrozumiałam, nagle zaczęło się wszystko układać!


Zaczęło się we wtorek… nudziło mi się trochę więc wymyśliłam, że poszukam lepszego mieszkania - tzn. bardziej cichego. No więc jak już wiecie znalazłam fajne ogłoszenie i w środę poszłam je zobaczyć… było bez okna.. Nadal mnie to bawi… podzwoniłam wtedy jeszcze trochę, ale nic z tego… zrozumiałam, że to znak. Nic lepszego nie znajdę, a do hałasu idzie się przyzwyczaić o czym przekonałam się w piątek, ale o tym później. Nie ma co narzekać, i nie skupiać się na niedogodnościach, tylko na zaletach i wszystko będzie łatwiejsze. I tak się właśnie stało.


Napisałam w ostatnim poście, że poznałam „wspomnianą” już wcześniej Magdę.. Ale ja nic o niej nie wspominałam :P
Więc było to tak. Po tych wszystkich telefonach o mieszkania, poszłam do informacji turystycznej poprosić o mapę. Produkuję się po hiszpańsku (swoją drogą już 3 Hiszpanów mi powiedziało, że super mówię w ich języku :D ale to nie jest prawda!), a tu patrzę, a na plakietce obsługującej mnie dziewczyny: MAGDA. Pogadałyśmy chwilę i umówiłyśmy się na 21 - bo wtedy ona kończyła pracę. Madzia odbywa tu praktyki z tego samego programu co ja. Studiuje turystykę na UAM w Poznaniu i rok temu była w Barcelonie na semestrze zimowy na wymianie. Dzięki jej opowieściom i doświadczeniu doceniłam bardzo Santiago. Ja płacę za mieszkanie 150 € i jest ono w super stanie i duże. Ona za mniejsze płaciła 400 €. Mój grant wynosi 360 € jej wynosił 300. Ja wszędzie dojdę na piechotę, ona korzystała z metra - 180 €. Tu np. piwo kosztuje ok. 1,5 € - tam ok. 5 €. Wiadomo dostając grant 300 a płacąc za mieszkanie 400... Musiała korzystać z pomocy rodziców - za co jest im bardzo wdzięczna :) no i na 5 miesięcy dostała dodatkowo 1500 €… które to wydała… w pierwszy miesiąc. Poza tym.. Barcelona jest cudowna, ale… Nie do mieszkania!! A tylko na wakacje… a poza tym Erazmusowcy w małym miasteczku łatwiej się integrują, niż w dużym… Tak więc - trafiłam do raju!! I tak na pogaduchy przy Sidrze (aaaa zapamiętałam wreszcie tą nazwę) zleciały do 1 w nocy…


Co do hałasu… to po tym spotkaniu z polakami i dzięki temu zmianie mojego samopoczucia o 180 stopni, tak dobrze spałam… że zaspałam do pracy :D w piątek rano zadzwonił budzik o 8.00 więc ja jak zwykle - jeszcze 10 min drzemki… tyle, że kolejny budzik usłyszałam o 9.09, a o 9.20 mam autobus do pracy. Spokojnie - szczęściara życiowa zdążyła :D umyłam się, spakowałam, zjadłam, ubrałam i pobiegłam na autobus. W busie (który to już na mnie czekał) byłam o 9.21. Pomyślałam wtedy, że ten dzień w pracy będzie ciężki, ale… tak spokojnych dzieciaków to ja tam jeszcze nie widziałam. A posiłek - wszyscy wszystko zjedli, nikt nie narzekał - idealnie po prostu!


Tak siedzę i piszę, i nie wierzę, że już 2 tygodnie tu jestem… zleciało mega szybko i nie wiem kiedy… w czwartek myślałam, że jest wtorek. I nawet zaczęłam się już martwić… że kiedyś będę musiała wyjechać z tego cudownego miejsca i wtedy będzie mi smutno… :( ale na razie cieszę się strasznie, że właśnie tu trafiła.


I nawet zaczęłam doceniać tutejszą pogodę. A mianowicie… wszyscy myślą, że jestem w Hiszpanii i mam mega upały… nie!! Ja jestem w Galicji, a to zasadniczo zmienia postać rzeczy! Dziś jest drugi dzień (na 15 jakich tu jestem) kiedy to poczułam się jak w Hiszpanii, ale nie do przesady, po prostu jest przyjemnie ciepło i cudownie słońce świeci. Ale ta pogoda - jest do życia, bo przez upały to bym chyba tu umarła, a poza tym dzieciaki byłyby niedozniesienia! A tak, korzystam z przecen w bereshce i kupuję sobie piękne płaszcze, jeansy i szaliki :)

piątek, 17 lipca 2009

szczęściara - jak zwykle :D

Jest godzina 2 w nocy… właśnie wróciłam do domu… mega podbudowana i bardzo pozytywnie nastawiona. A wszytsko zaczęło się wczoraj, kiedy to poszłam do informacji turystycznej po mapę i poznałam wspomnianą już Magdę. Dziś poszłam z nią i jej znajomymi na miasto. Jej znajomi to 2 polaków – para studentów z Torunia, Agnieszka jest z Płocka, a Jacek – uwaga – z Bydgoszczy i chodził do I LO!! Świat jest MAŁY!!

Są już po 5 roku, na początku jak tu przyjechali, to planowali do Polski wrócić wcześniej, aby jeszcze w czerwcu się bronić, ale tak im się spodobało, że wracają dopiero na początku sierpnia do domu. Mówią, że cudowne miasto do studiowania, że poznam wielu wspaniałych ludzi, i że kompletnie nie mam się czym martwić. Wrzesień będzie najlepszy. Bo wtedy wszyscy się zjeżdżają na kurs językowy. No i że po prostu jest tu genialnie!!

Opowiedzieli mi wiele ciekawych historii i dali wiele dobrych rad. Powiedzieli mi również, abym wybiła sobie z głowy 25 przedmiotów, jakie chciałam wziąć na cały rok… sami mieli 4 na pierwszym semestrze + kurs językowy, a na drugim 1 + kurs. Więc… weekend zaczynał im się we wtorek :D i tak podobno ma być, bo nie przyjechała tu aby się przemęczać i siedzieć w domu nad książkami!! Jestem strasznie podbudowana i mam nadzieję, że moje sutki nawet te najmniejsze już nie wrócą! A preczczzzzz. Aczkolwiek cieszę się, że były, bo teraz jeszcze bardziej będę doceniać wszystkie te uroki i szczęścia, jakie mnie spotkają :D

Umówiliśmy się znowu na sobotę, bo będzie tu wielkaaaaa fiesta. Święto św. Jakuba, który to jest patronem: Santaigo, Galicji i całej Hiszpanii… więc będzie się działo…

a tymczasem idę spać... bo jutro, yyy tzn dziś 9.15 do pracy czas iść...

czwartek, 16 lipca 2009

zmiana nastawienia :)

Pewnie tak samo jak ja, macie czasem takie myśli, że chcecie coś w swoim życiu zmienić! Ja np. na chwilę obecną chciałabym nauczyć się wstawać z chwilą, jak zadzwoni pierwszy budzik, a nie po 2 godzinach wyłączania go co 10 min… mega strata czasu.. ale nie potrafię wstać od razu… Następnie chciałabym być bardziej systematyczna – w tym przypadku nie chciałabym jeszcze bardziej ulec hiszpańskiej kulturze – mańana (jutro…).
No i jeszcze jedna rzecz jaka na chwilę obecną mi do głowy przychodzi to… zacząć bardziej doceniać to co mam, a nie martwić się tym czego jeszcze nie mam!!!!!!! Oczywiście – fajnie jest mieć więcej i więcej, ale po co się zamartwiać brakiem tego?? Przykład. Stwierdziłam, że moje obecne mieszkanie jest jednak beznadziejne, bo nie mam w nim spokoju… jak przejeżdża jakiś samochód to mam wrażenie, że zaraz runie, albo że chociaż okno wyleci… więc zaczęłam szukać nowego mieszkania i znalazłam całkiem ciekawe ogłoszenie. Jego fragment brzmiał: mieszkanie bardzo jasne (nasłonecznione)… tyle, że jak poszłam je oglądać.. hmmm.. w ogłoszeniu zapomnieli dodać, ze pokój do wynajęcia w tym nasłonecznionym mieszkaniu… NIE MA okna!! Ale ogólnie jest super… :/
Inne mieszkania jak dzwoniłam, to były już wynajęte.. albo za drogie… więc w sumie zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie za bardzo skupiam się na tym, że jest tu za głośno, zamiast docenić jego pozostałe walory! Tak – od dziś zmieniam nastawienie!!

A w pracy.. jak w pracy.. tak leci, że właśnie bardzo się zdziwiłam, że już czwartek! Wow!! Przyzwyczaiłam się już i jest mi tam dobrze… ale… są 2 ale: 1. Zaczynam tracić cierpliwość do dzieciaków od czasu do czasu, a to mnie martwi.. a 2. Boję się, że nie wrócę stąd cało – najpierw mnie coś ugryzło, w poniedziałek dostałam od jednej dziewczynki „z bańki” w zęby i miałam trochę mi warga spuchła :D, a wczoraj się przewróciłam o najmniejsze dziecko w przedszkolu.. ojjj będzie siniak na pupie.. tzn pupa na du… ( bo po hiszpańsku „pupa” oznacza skaleczenie :D)

Co do pracy jeszcze, to we wtorek byliśmy na ślicznej plaży, na której to wreszcie było ciepło i nie wiało.. ale po obiedzie.. no właśnie to ale.. zaczęło padać :) ale.. już się do tego przyzwyczajam, tzn zaczynam to doceniać. Ale.. o tym później :D





a dziś znowu na plażę :)

wtorek, 14 lipca 2009

Polski wieczór!

Obudziłam się w niedzielny poranek i – Witaj w typowym Santiago. Pogoda była dokładnie taka sama jak w dzień przyjazdu, czyli wyglądało tak, jakby padało.. a w rezultacie to 'tylko' mżawka była. Poszłam do Alicji po swoją paczkę, oczywiście bez mapy i na tzw. czuja.. ale dotarłam - trochę na około i z opóźnieniem, ale dotarłam :) tak padało, że mimo, że nie wzięłam parasola to i tak nie byłam mokra.. tylko jakaś taka.. no dobra mokra, ale nie kapało ze mnie.
Pokręciłyśmy się trochę z Alicją po mieście i odkryłam, że mieszka ona blisko ulicy Warszawskiej:)


Następnie przepakowałyśmy paczkę, żeby nie włóczyć się z kartonem po mieście. podczas przepakowywania zastanawiałam się tylko dlaczego zamiast sukienek, nie włożyłam do tej paczki długich spodni i polarów... jak już trochę ponarzekałam sama na siebie poszłyśmy do mnie, ale znowu musiałam wrócić do Alicji, bo jednej rzeczy zapomniałam.. także się trochę nachodziłam.
Dopadły mnie też dziś kobiece przypadłości.. ale bezboleśnie o dziwno i bez ataku obżarstwa, a to już w ogóle dziwne :D więc po długim spacerze stwierdziłam, że czas na drzemkę :D
Obudził mnie telefon. Zadzwoniłam do mnie polka, do której 2 dni wcześniej maila napisałam, a która jest przewodniczącą Stowarzyszenia Polaków w Galicji i zaprosiła mnie na wieczorne spotkanie poloni, zaoferowała nawet że po mnie podjedzie. Umówiłyśmy się na 18.40. Ewa mieszka tu już od 8 lat, przyjechała tu na rok na Erasmusa.. i została :D także uważajcie, bo może już nie wrócę :DDD jest z.. Bydgoszczy :DD i chodziła do… I LO!! (dla niewtajemniczonych – tego samego co ja!) i nawet Pilomon ją uczyła (moja wychowawczyni, która to już wtedy bardzo lubiła białe rajstopy!)

O 19 była Msza św. po polsku, a następnie spotkanie. Poza członkami stowarzyszenia, byli też pielgrzymi, którzy to dopiero co dotarli do Santiago po 800-900 km wędrówki.. szacunek i podziw wielki mam dla nich.Do jedzenia była pomidorówka i ciachaaa!! W między czasie trochę posłuchaliśmy polskich piosenek granych na skrzypcach i akordeonie i tak przy rozmowach i muzyce czas miło zleciał. Poznałam kilkoro interesujących osób i bardzo fajnie spędziłam wieczór.



Po powrocie mnie przyleniło i już nic konstruktywnego nie zrobiłam… no chyba, ze pójście spać można uznać za konstruktywne :D

niedziela, 12 lipca 2009

różowe okulary :D

Z ręką już lepiej, został tylko siny kolor nie wiem dlaczego…

Obudziłam się dziś z wielkimi smutkami (mimo, że to pierwszy mój wolny dzień) i postanowiłam, że zadzwonię pożalić się mamie (o!). ale na tym moim pożyczanym Internecie skype nie działał :/ co chwilę zbierało mi się na płaczki… do tego byłam umówiona z Alicją – bo miałam od niej odebrać paczkę, no i ona się źle poczuła, więc się nie spotkałyśmy…

Co do paczki. Miałam ograniczenie bagażu do 15 kg plus 10 kg podręcznego, więc część rzeczy wysłałam pocztą na adres Alicji, bo swojego jeszcze nie znałam. Wysłałam ją w sobotę w dzień wyjazdu i przyszła w czwartek, czyli dotarła tu w 5 dni. Wysłałam również do Alicji wcześniej list polecony, który doszedł dzień wcześniej niż paczka, a został wysłany 26 czerwca. Co więcej 25 wysłałam Piotrkowi prezent urodzinowo-imieninowy (Bydgoszcz-Gdynia) i musiał być bardzo fajny – bo się chyba któremuś z pracowników poczty spodobał.. bo do Piotrka jeszcze nie doszedł… :(

No więc, zamiast wstać z łóżka i się wziąć za siebie, to się użalałam na sobą do 13… pogadałam trochę na gg.. zadzwonili do mnie na komórkę brat i bratowa.. poza tym pogoda była typowo hiszpańska, więc wyszłam z domu. Na zakupy! No i wróciłam z: brzydkimi, ale tanimi japonkami (4 euro), baletkami i… kurtką :D wróciłam do domku, porobiłam nie wiem co w sumie i… znowu wyszłam na miasto, tym razem z intencją pouczenia się hiszpańskiego… ale wróciłam ze spodniami :P musiałam kupić sobie jakieś w zamian za te przetarte. Trafiła mi się okazja w Zarze – spodnie 7/8, które dla mnie są idealnej długości :D ach te moje długieeee nogi!

cała nowa

Kupiłam również kartę z Orange na połączenia zagraniczne z komórki. 5 euro i 115 min na połączenia z tel stacjonarnymi i 35 na połączenia na polskie komórki. Wróciłam więc do domu i zadzwoniłam do mamy, która to była na Niwach z moim bratem, bratową i całą resztą :) więc pogadaliśmy sobie trochę i humor był już zupełnie dobry.

Poza tym na poprawę humoru… Roma (moja best friend) powiedziała mi, że zakupiła bilet do mnie – szczegółów jeszcze nie znam.. ale jupiiiii - pierwsza osoba, która mnie odwiedzi. No i trzymamy kciuki za Romę, bo to jej pierwszy lot samolotem :D

Wieczorkiem poszłam sobie na spacerek – tym razem naprawdę się trochę pouczyć. No i znowu musiałam zahaczyć o sklep :D bo mi z moich słonecznych okularów szkiełko wypadło – nie wiem jak i kiedy ale pękły. Więc kupiłam sobie – różowe okulary! Nie wiedziałam, które wybrać, więc poprosiłam jakąś panią, i z 3 par wybrała właśnie te różowe :) mam nadzieję, że teraz wszystko będzie bardziej pozytywne dla mnie ;] co tam, że po zostało mi 50 euro… a kasa z Erasmusa nie wiem kiedy przyjdzie :D ale ma różowe okulary i już!

Poszłam do takiego ładniutkiego parku i akurat był zachód słońca… nawet piękny zachód jest piękniejszy przez różowe okulary. okulary przeciwsłoneczne: 5 euro - widoki przez nie: bezcenne :D


zwykły zachód

zachód przez różowe okulary

Wróciłam do domku, znowu zadzwoniłam do rodzinki, trochę się pokręciłam po domu i po raz pierwszy tutaj, poszłam spać przed północą, zastanawiając się co ja będę robić w sierpniu…

sobota, 11 lipca 2009

32 godziny w pracy – obozownictwo…

Jako, że spałam pod nową kołdrą i na nowym prześcieradle nie miałam w ogóle chęci do wstania… Plan był taki: wstanę wcześnie, spakuję się, ogarnę i jeszcze posprzątam. Wykonanie takie: 20 min przed wyjściem z domu wstałam i wszystko na szybcika w kompletnym nieogarnięciu. A jak już wyszłam.. to skręciłam w nie tą stronę co trzeba.. i prawie się na autobus spóźniłam.. chciałam po drodze śniadanie sobie kupić.. ale sklepy były pozamykane. Do tego rozwalił mi się zamek w plecaku i prawie pogubiłam rzeczy.. no i na dodatek nagle zapomniałam jak się mówi po hiszpańsku.. angielski mi się włączył i ani rusz inaczej! Ale to był dopiero początek…

W szkole… zaczęło się niewinnie. Niby wszystko ładnie pięknie, ale… w pewnym momencie miałam wrażenie, ze ktoś „zrobił głośniej” wszytsko to co się dzieje dookoła. Zapytałam Natalię (jedną z opiekunek), czy tylko ja odnoszę takie wrażenie… Ale nie! Tego dnia dzieciaki powariowały – każde marudziło, ciagle ktoś płakał, ciągle któreś coś od nas chciało.. i w ogóle nie szło ich ogarnąć… nawet zajęcia na basenie z Magdą służbistką ich nie wykończyły… wręcz pobudziły…

Po basenie powinny być planowo jakieś zajęcia.. ale jakoś nikt z nauczycieli nie był zainteresowany, żeby cokolwiek przeprowadzić…

Więc jak już mi głowa zaczęła pękać od natężenia krzyku zapytałam się czy możemy z Natalią wziąć kredę i iść z dzieciakami porysować na boisku. Maluchy były podekscytowane… ale jak tylko rozdałam im kredę… jedna ze starszych nauczycielek wychyliła się przez okno i powiedziała, że nie możemy rysować, bo nie ma jak później tego zmyć… Ja się tylko za głowę złapałam i sama siebie zapytałam – ale po co to zmywać – przecież to plac zabaw, fajnie jak będzie kolorowo… ale nieważne!

Więc zostałam sama z Natalią i z 28 2-5 latków… i co tu z nimi zrobić?

Wymyśliłam wyścig rzędów. Podzieliłyśmy je na 4 drużyny co zajęło jakieś 20 minut :D dystans zrobiłam długi (liczyłam na to, że się zmęczą) i do dzieła. Zleciała godzina… później picie i podwieczorek… i sobie pojechały, a my zostaliśmy ze starszymi (9-14lat) na tzw. Obozie. Wszyscy poszli oglądać film, a ja w tym czasie odpoczęłam sobie trochę. Później z dziewczynami poszłyśmy przygotowywać stołówkę na „party”. Były hamburgery i hot dogi, chipsy i różne soki pod różnymi nazwami – np. sok ananasowy to ‘electric night’. Niestety nazwa bardzo przyciągała.. co więcej podobno nawet działała na organizm – jeden z dzieciaków powiedział Natalii, że po 2 szklankach czuje, że ma więcej energii… Natalia tylko skomentowała to do mnie: czemu nie nazwałyśmy drinka ‘relaxing night’… ehhh….

After party poszliśmy rozkładać namioty… całkiem nieźle sobie poradzili – tylko 2 z 7 runęły pod koniec :P



z Natalią na obozowisku

Jak już stanął obóz, to dzieciaki z nauczycielami bawiły się w jakąś tutejszą grę, a dziewczyny opiekunki – plotkowały :D

Ok. 0.30 już byliśmy wszyscy w namiotach – a ok. 1.00 ja już smacznie spałam :D i nawet się wyspałam.

7.30 pobudka, prysznic, rozkładanie namiotów, śniadanie i wyjazd na plażę…

A na plaży w San Vicente do mar – był odpływ i woda była ekstremalnie lodowata – Bałtyk to normalnie źródła termalne przy tym co tam było. Paraliżujące zimno przy zamoczeniu stopy.




Śmieją się ze mnie, że ja powinnam być przyzwyczajona do takiej wody skoro jestem z Polski, a skoro tak bardzo nie lubię zimna, to pewnie z Afryki jestem :D tak więc na początku znowu stałam w bluzie. Ale naprawdę było zimno, bo nawet dzieciaki niechętnie do wody wchodziły…


Ale jak ustał wiatr :DDD wreszcie poczułam się jak w Hiszpanii!!!

Piknik tym razem zrobiliśmy sobie w lesie… ja się tylko stresowałam, żeby mnie nic nie użarło.

Później znowu na chwilkę wróciliśmy na plażę, i wtedy się goniłam z maluchami, uśmiałam się co niemiara, a one jeszcze bardziej… jak próbowały mnie złapać i przy okazji gatki mi ściągały…


W drodze powrotnej.. połowa padła trupem.. i prawie cicho było… na miejscu pożegnanie i… 2 dni wolnego :) weekend!!!!!

Wracając zahaczyłam o bereshke i zare.. z zamiarem zakupienia jeansów, bo moje się przetarły i mają dziurę (tzn. już leżą w śmietniku), ale wyszłam prawie z kurtką :D w rezultacie nic nie kupiłam.

Wieczorkim poszłam sobie pod katedrę odpocząć i popisać trochę, ale.. trochę się zesmuciłam… bo tam same pary zakochane.. albo cieszące się grupy ludzi.. a ja taka sama…

Ehhh może w weekend będzie weselej!

Czas odpocząć po dość męczącym tygodniu!!

piątek, 10 lipca 2009

A jednak szpital…

Hmmm.. ręka mi spuchła i swędziała potwornie! Ale co tam nie narzekałam. Pojechałam do pracy jak gdyby nigdy nic, i tylko przez pół dnia chodziłam z lodem pod pachą, ażeby to miejsce palące ochłodzić choć trochę. Dość śmiesznie to wyglądało, a dzieciaki ciągle pytały co to i dlaczego i po co. Na basenie, ucząc maluchy, jakoś zapomniałam o tym, że mnie swędzi ręka, ale jak wyszłam z wody i zobaczyłam, że spuchła jeszcze bardziej.. to się nawet trochę martwić zaczęłam…



A na koniec dnia jak mój szef zobaczył jak wyglądam… zawiózł mnie do szpitala! Jego żona została ze mną, ale nie żeby coś tłumaczyć – bo sama zna tylko hiszpański, więc musiałam się dogadać i do tego wyjaśnić o co mi dolega i jak to się stało. Później stwierdziła, że dobrze mówię po hiszpańsku ale ja jej nie wierzę :P bo znam w sumie tylko czas teraźniejszy…

No więc – dostałam zastrzyk w dupsko i 2 recepty do wykupienia!

Leków oczywiście nie wykupiłam, bo stwierdziłam, że tak bolesny zastrzyk pomoże :) po drodze do domu zahaczyłam o zara Home i kupiłam prześcieradło z przeceny – pasuje do moich zielonych ścian :P

wróciłam do domu padnięta.. ale stwierdziłam, że jak się położę, to już nie wstanę – a nie chciałam kolejnej nocy spać bez kołdry! Więc poszłam na dalsze zakupy – kupiłam 2 bluzki (również z przeceny - w tym jedna do golf z długim rękawem) i sweterek oraz kołdrę za 6 euro w czymś a la lider price :D

Jeju ale fajnie będzie spać na prześcieradle i pod kołdrą.. jeszcze tylko powłoki brakuje.. ale 15 euro to ja nie dam za nią – nie może być droższa od kołdry!!

Aaaa znalazłam Internet na łóżku – prawie… znaczy się… normalnie w domu nie mam Internetu, ale „pożyczam” przez wifi od niezabezpieczonej sieci, którą łapię w kuchni, ale widzę, że na łóżku też coś jest – niestety nie mogę się ruszać.. bo ucieka…

No i ok. północy opuchlizna tak jakby trochę zeszła no i już nie pali tak strasznie – wręcz zimnie jest!

Odkryłam też 100% minusy tego mieszkania – głośnooooo z ulicy i mega trzęsące się szyby!!

A jutro.. zostaję na noc w colegio :)

Aaa tak dla sprostowania – jako, że miałam na początku problemy z mieszkaniem i nie tylko, to piszę takie jakby sprawozdanie z każdego dnia z lekkim opóźnieniem… także datą publikacji się nie sugerujcie! Poza tym mam nadzieję, że Was tymi esejami nie zanudzam, postaram się (jak już się wprawię) pisać bardziej treściwie, o czasie i rzadziej no i tylko istotne rzeczy :)! No i proszę Was odzywajcie się do mnie, bo Wy wiecie co u mnie a ja nie wiem co u Was… Ehhh wracam do domu, bo już zmarzłam tak siedząc pod katedrą i pisząc jakiś taki chyba strasznie chaotyczny wpis..

Kąśliwa plaża...

Drugi dzień w pracy – jak powiedziałam Alicji jak ma wyglądać moja wtorkowa i czwartkowa praca to mnie wyśmiała i powiedziała, żebym się tylko nie przemęczyła :P a mianowicie – wycieczka na plażę z dzieciakami, ale to naprawdę był ciężki dzień. Po pierwsze jak się obudziłam to za oknem tylko chmury.. ale w colegio powiedzieli, że i tak jedziemy, więc pojechaliśmy. 1,5 h zajęła podróż, a później – dzieciaki jak zobaczyły wodę, to oszalały, nie szło ich upilnować, a Hiszpanie – tak jakby w ogóle nie zwracali uwagi na kwestie bezpieczeństwa… poza tym zimno było jak niewiemco i do tego strasznie wiało! W pewnym momencie stałam i obserwowałam je w bluzie, i i tak miałam gęsią skórkę… a woda.. lodowata! Ale w końcu to ocean. Jak już dzieciaki się wypluskały to trzeba było je przebrać… a to nie lada wyczyn na plaży z 30 małych krzykaczy.

Następnie nadszedł czas posiłku… taki a la piknik wyszedł, a nińos nawet lody sobie pokupowały.

Po żarełku przenieśliśmy się na inną plaże, w sumie to jakaś zatoka była. Bardzo malownicza.. ale w Chorwacji widziałam ładniejsze (o!), jedynie co tu było piękniejsze, to piasek mieniący się kawałkami złota. Nie było wiatru, więc jakoś cieplej było, ale tym samym woda wydawała się jeszcze zimniejsza. Zrobiło się tak gorąco, że jednak postanowiłam ściągnąć bulzę, i gdy tylko to zrobiłam coś mnie ukuło. Myślałam, że to metka od stroju kąpielowego.. ale nie – coś mnie ukąsiło. Nie była to ani osa ani pszczoła. Coś bardzo szybkiego, dość dużego i czarnego. Bolało potwornie, ale myślałam, że poboli i już. Nie! Ugryzienie miałam prawie pod pachą, a jak wróciłam do domu to spuchnięte i czerwone było aż do łokcia.


Poszłam do apteki po coś po ukąszeniach, ale farmaceutka mi powiedziała, że najlepiej jak pójdę do lekarza. Więc wybrałam się w poszukiwaniu szpitala, no ale po drodze zahaczyłam o inną aptekę i tam kupiłam coś, co podobno miało pomóc.. aczkolwiek.. efektu nie widziałam.

Wieczorem znowu dopadły mnie smutki.. jak pracuję, to mimo, że czas wolno leci to jakoś nie mam kiedy myśleć o wszystkim co mnie martwi, ale jak już mam chwilkę sama ze sobą (lub z laptopem).. to mnie ogarnia samotność i czuję taką trochę bezcelowość wszystkiego… ehhh idę spać, może jutro będzie weselej!


środa, 8 lipca 2009

Pierwszy dzień w pracy.

6 rano pobudka – bardzo subtelnie zrobił ją pan dziadek pielgrzym, który przez kolejną godzinę pakował cały swój dobytek w worki foliowe... ale w sumie nie był aż taki wkurzający. Po drodze na przystanek autobusowy (centrum miasta) słyszałam pianie koguta – bez komentarza!

Jak dotarłam na przystanek, to przez jakieś 10 min się zastanawiałam czy dobrze przeczytałam rozkład jazdy.. ale po 40 min czekania już wiedziałam, że tak – a mianowicie, autobus do colegio jeździ średnio co 1,5-2 godziny, a w sumie w ciągu dnia jest ich jakieś 7… koniec świata! Wsiadłam do autobusu – myślałam, że nie będzie gdzie palca wcisnąć, skoro jeździ co 2h.. ale nie siedziało w nim może z 5 osób! w między czasie czytałam książkę mówiącą o tym aby pozytywnie myśleć, bo to szczęści przyciąga - pomogło :)

Dotarłam na prawie koniec świata i idę i idę i końca nie widać. Wreszcie mym oczom ukazałam się bram do szkoły. Niepewnie przekroczyłam jej próg i ruszyłam w kierunku budynku. A tam nikogo nie ma.. aż po chwili wyłania się starszy pan i mówi ze jest dyrektorem szkoły. Mówi – myślałem, że jednak nie przyjedziesz, Ale fantastycznie, że jesteś. Byłam tam ok. 9.30 więc chwile pogadaliśmy, (tak mówiłam po hiszpańsku :D i do tego rozumiał co mówiłam :P) poznał mnie z nauczycielami i… do ro bo ty!! bo praca od 10 do 18.

Pierwszy był angielski z maluchami – 2-4 lata. Pan prowadzący John tak trochę mało przygotowuje się do zajęci i robi co mu w ręce wpadnie… maluch się nieźle wynudziły przez 45min.. drugi też miałam angielski już ze starszymi – 5-6 lat. Śpiewaliśmy jakieś 10 razy tą samą piosenkę, ale dzieciakom się podobało.

O 11.30 poszliśmy z tymi 2 grupami na mały basen, to niesamowite jaką te dzieciaki mają samowolkę – jeden nauczyciel w wodzie, a z nim 30 uczniów. Ale.. dzieciaki były zadowolone. Najlepsze było przebieranie każdego – końca nie było widać…

O 13.30 – obiad. Każdemu trzeba wszystko przynieść i podstawić pod nos – ale raczej nie marudzą przy jedzeniu. Na szczęście – ja też jem te wszystkie posiłki:D

Po obiadku czas wolny i zabawa na dworzu, a następnie podział na 6 drużyn i graliśmy w piłkę nożną, 2 ognie i baseballa.

I tak jakoś zleciało do 17.30, kiedy to przyszedł czas podwieczorku. O 18 koniec pracy i czas na drogę powrotną do miasta szkolnym autobusem. Ogólnie pierwszy dzień w pracy uważam za udany – 3 dzieci powiedziała, że mnie kochają, a reszta z zainteresowaniem ciągle pytała o moje imię i różne wyrazy po polsku.

Wpadłam do hotelu padnięta.. a godzinę później umówiłam się na oglądanie mieszkania z Alicją i Arturo. Mieszkanie super – z okna widok na katedrę, ale.. do wynajęcia od października… dzwonimy więc pod numery które znalazłam dzień wcześnie, były 4 – 1 nie odbierał, 2 się darł, a jak go zapytaliśmy o cenę to powiedział, że przez tel nie powie i się rozłączył, 3 była babcia, która jak usłyszała męski głos Arturo powiedziała, że to pomyłka, a jak powiedział, że to dla dziewczyny, a nie dla niego to nagle zmieniła zdanie. Za 15 min umówiliśmy się na oglądanie mieszkania. Ale dla pewności zadzwoniliśmy pod ten ostatni nr. I też się umówiliśmy.

Pierwsze mieszkanie – babcia właścicielka – taka śmieszna osóbka, meble to chyba Napoleona pamiętają. W całym mieszkaniu było ciemno.. i cena na początek 200 euro a później 150. Więc stwierdziłam, że je wezmę a od września przeniosę się do tego koło katedry. Ale… gdy zobaczyłam ostatnie mieszkanie – wynajęłam je! Mimo, że jest na 4 piętrze to mnie powaliło. Jest ładne, duże, czyste i na jednej z główniejszych ulic miasta – wszędzie mam blisko i całkowity koszt to 160 euro. Aaa i mam 2 szafy w pokoju – i dzięki Bogu bo nie wiem gdzie bym pomieściła te swoje 15 kg z bagażu! :P








Wzięliśmy więc taksówkę, i pojechaliśmy po moje rzeczy do hostelu. Tą noc spędzę już w „swoim” łóżku. Po przeprowadzce (ok. północy) poszliśmy na kolację. Jadłam na przystawkę ośmiornicę!! Była przepyszna – ale, zdjęcia Wam nie pokażę, bo pewnie co poniektórzy by delikatnie mówiąc powiedzieli bleeeeeeeeee. :D powiedziałam , że za to że Alicja z Arturo mi tyle pomagają to ja płacę – i tym samym pozbyłam się 50 euro z portfela… ale warto było.

Po powrocie do domku, zamiast się rozpakować – to robiłam milion innych rzeczy – i dopiero ok. 2.30 poszłam spać – bo stwierdziłam, że kolejny dzień będzie ciężki – wycieczka na plaże :D ale z dzieciakami!! Aaa i chyba znam minusy tego mieszkania – głośna śmieciarka o 1 w nocy pod oknami, muzyka z baru na dole i trzęsące się (bardzo wkurzające) okna przy każdym przejechaniu samochodu!!

wtorek, 7 lipca 2009

pierwszy dzień w Santiago

Przyleciałam… szaro buro i ponuro… i pada mżawka… no pięknie trafiłam - tak jak przypuszczałam w ciemną du… Alicja na mnie czekała razem ze swoim przyszłym teściem. (Alicia jest moją koleżanką z Gdańska, poznałyśmy się na kursie hiszpańskiego, który był beznadziejny i niczego! Nas nie nauczył, tyle, że Alicja poznała Hiszpana przez 3 lata temu.. i od 2 już z nim mieszka w Santiago :))

Najpierw pojechaliśmy zobaczyć gdzie jest mój hostel, a następnie gdzie dokładnie jest colegio w którym będę miała praktyki – by the way – wygląda jakby było na końcu świata… Jak już dojechaliśmy do domu, sprawdziłam maila, aby się dowiedzieć, że mieszkanie, które miałam obiecane zostało dzień wcześniej wynajęty. Tak, bardzo mnie to podniosło na duchu, że nie mam gdzie mieszkać...

Zaczęliśmy więc szukać mieszkań przez internet, ale albo ogłoszenia były nieaktualne bo np. z 2005 roku, albo do wynajęcia od września… Poszliśmy więc się przejść po okolicy i przy okazji kupić kartę sim hiszpańską. Znaleźliśmy kilka ogłoszeń na słupach, nawet jedno całkiem fajne – z basenem, kortem tenisowym i innymi cudami za jedyne 500 euro :D w rezultacie umówiliśmy się tylko z jedną parą, która szuka współlokatorów do siebie do mieszkania na dzień następny. Co tam, wierzyłam w swoje życiowe szczęście.

Po pysznym, typowo galicyjskim obiadku (ryba, ziemniak i groszek) poszliśmy na miasto. Cudowne! Takie miasteczko z duszą sprzed wieków. z Alicją pod Katerdą

Katedra robi piorunujące wrażenie, przede wszystkim jest inna niż wszystkie inne! Do środka weszliśmy, ale tylko tak na szybką rundkę, bo msza była. Po drodze znalazłam jeszcze 2 ogłoszenia, ale nie zadzwoniliśmy (tzn. zawsze Arturo (chłopaka Alicji) proszę go o dzwonienie, bo jest Hiszpanem). Po powrocie do domku, Alicja z prawie teściem (Antonio) odwieźli mnie do hostelu.

A tam mnóstwo pielgrzymów.. czułam się trochę nieswojo z laptopem, własną ciężką poduszką i innymi niepielgdzymkowymi gadżetami. Ogarnęłam się i poszłam pod prysznic i na skype pogadać z rodzinką. W łóżku wylądowałam ok. północy.. w ok. 60 osobowym pokoju z chrapiącymi dziadkami, a na domiar złego zgubiłam 1 korek do ucha i został mi tylko 1…

sala do spania i widok z okna

Ogólnie czułam się fatalnie… pogoda do niczego, nie miałam gdzie mieszkać, nie wiedziałam jak będzie na praktykach, sama daleko od domu, rodziny, przyjaciół i polskiego. Chciało mi się ryczeć jak niewimco! Ale zasnęłam i spałam całkiem dobrze poprawie 40 godzinach niespania z krótkimi drzemkami na lotnisku w Londynie w oczekiwaniu na pierwszy dzień w pracy...

niedziela, 5 lipca 2009

Jak się tu znalazłam..

Moi drodzy wszyscy.. siedzę sobie już którąś z kolei godzinę na lotnisku w Londynie.. (lot miałam o 20.40 z Bydgoszczy do Londynu, tam nocka i o 7.45 wylot do Santiago), spałam może z godzinkę.. więc postanowiłam napisać to za co już od dawna się zabierałem i zabrać się nie mogłam :P

Kilka tygodni temu Aga powiedziała: „ejj jak już będziesz w tej Hiszpanii to weź pisz bloga…” ja się nie nią spojrzałam jak na nienormalną, ale w sumie stwierdzam, że to dobry sposób kontaktu z Wami.. przepraszam, że tak „bezosobowo”, ale zaoszczędzi mi to czasu no i nie będę się powtarzać jednej osobie 5 razy tego samego z przekonaniem, że jeszcze tego nie mówiłam :)

Nie wiem w sumie od czego zacząć – bo jak zwykle mam dużo do powiedzenia (napisania), ale nie chcę zanudzać..

Tak więc może w skrócie hasłowo:

1. Rok temu – jestem ze swoim chłopakiem w Hiszpanii – Katalonii dokładniej mówiąc, podoba mi się to, że mimo, iż nie znam języka to dużo rozumiem.

2. Wracamy z Hiszpanii i na ostatnią chwilę dostaję się na nowe studia – wczesna edukacja z angielskim na UG. Tam na spotkaniu informacyjnym dowiaduję się, że nasza opiekunka roku jest jednocześnie koordynatorem na pedagogice ds. ERASMUSA. To Właśnie dzięki Marice Kreft jestem tu gdzie jestem – dziękuję. UG nie miało ani jednej umowy na wyjazd z Hiszpanią, ale ja z Piotrkiem chcieliśmy jechać do Hiszpanii a nie gdzieś tam, więc poszukałam univ w H. a Marika zajęła się stroną formalną i doprowadziła (z tego co mi wiadomo) do podpisania 2 umów na w sumie 8 studentów – mówię tylko o H. Załatwianie formalności trwało długooo (w sumie jeszcze się nie zakończyło :P)

3. Mi jak zwykle mało – więc wynalazłam program praktyk zawodowych ERASMUS. Małe było prawdopodobieństwo, że uda mi się to załatwić.. ale ja i moje szczęcie i upartość doprowadziły do tego, że właśnie na nie lecę :D trzeba było samemu znaleźć placówkę która przyjmie mnie na praktyki. Wpisałam w google przedszkole w Santiago no i wyskoczył tylko 1 adres email.. Piotrek napisał do nich maila w moim imieniu i go wysłał (dziękuję za pomoc J) – o dziwo szybko odpisali.. no a ja z braku chętnych na program na UG się dostałam i po mega przejściach z Hiszpanami, i nie tylko podpisałam w rezultacie umowę na praktyki.

4. Bardzo dużo się w między czasie działo, ale to tak jak u każdego w życiu – nie będę się teraz o tym rozpisywać, bo idea jest inna. Powiem tylko tyle.. ze z planu wyszła może połowa.. jestem w H. tak jak z Piotrkiem planowaliśmy, ale jestem sama. Dużo się wydarzyło, na część miałam wpływ a na część nie – ale to normalne. Jednakże Piotruś postanowił, że w ustalonym terminie nie chce i nie będzie w stanie ze mną pojechać. I tak też się stało.

Na chwilę obecną nic mi do głowy nie przychodzi – tzn konkretnego, bo przecież o minionym roku to mogłabym pisać bez końca :P

To mój pierwszy kontakt z blogiem, a do tego sama go piszę, więc proszę o wyrozumiałość i pomoc poprzez uwagi co do stylu, treści i formy, czy zanudzam lub też czego chcecie się dowiedzieć. Aaa jeszcze przepraszam za błędy ort i literówki.

Pozdrawiam wszystkich i już za Wami tęsknię… :*