poniedziałek, 17 sierpnia 2009

dzień 10.

Obudziłyśmy się o 7, tak jak planowałyśmy :D tylko po to aby przestawić budziki na później i przewrócić się na drugi bok!! Jak zwykle wstałyśmy 3 godziny później. Ale już chyba nie muszę Wam pisać takich, rzeczy, że zrobiłyśmy coś później niż planowałyśmy :P

Rozdzieliłyśmy się, ja poszłam na internet, szukać miejscówek z couchsurfingu, zaś Roma poszła stać w kolejce po bilety do Alhambry. Na 14 mogłyśmy wejść do ogrodów, a na 15.30 miałyśmy wyznaczoną godzinę (ehhh co za turystyczne miejsce!!) na wejście do pałacu. No i tak nam niedziela zleciała... Ładnie tam i fajnie było, ale... w Sintrze nam się bardziej podobało, bo nie było tylu ludzi i jakoś tak przytulniej!

sklepienie w Alhamedzie



Alhameda, to zabytkowe pałace arabskie, bardzo ładne, ale... za bardzo to wszystko komercyjne, kolejki do kasy... nieee.
No ale architekturę mają (mieli) genialną, ktoś musiał mieć niezłą wyobraźnie, jak to projektował! :P



Po powrocie do domu Roma próbowała mnie przekonać, że lepiej będzie, jak zostaniemy na jeszcze jedną noc i z rana pojedziemy do Las Negras, ale ja byłam nieugięta, bo już mi się nie chciało siedzieć dłużej w tej dziurze, a poza tym bardzo marzyła mi się dzika plaża!! Zagrałyśmy więc w "kamień nożyczki i papier", haaa i wygrałam. Spakowałyśmy się i poszłyśmy, ale... po 5 zmianach miejsca łapania stopa i po 2 godzinach czekania, stwierdziłyśmy, że zaraz zrobi się ciemno i lepiej jednak pojechać z rana. Granada jeszcze nie jest na nas gotowa!!

Wróciłyśmy więc do domu, wypiłyśmy sangrię i obejrzałyśmy film, a później wzięłyśmy karty i poszłyśmy grać na starówkę w "remika". Przegrałam kilka razy więc obu nam się znudziło i wróciłyśmy do domu spaććććććććć! bo... rano trzeba wstać :DDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz