czwartek, 6 sierpnia 2009

dzień 4.

Wstałyśmy oczywiście za późno!! Ale w sumie już o 11 byliśmy (z Tiagusem) na wylotówce na Lizbonę... nic się nie działo.. nikt nas nie chciał, więc postanowiliśmy przejść się kawałek autostradą popytać ludzi na stacji benzynowej. W sumie po 2,5 godzinach czekania wsiedliśmy do samochodu. w Lizbonie pan kierowca zabrał nas na najsłynniejszy tamtejszy deser (pastel de nata) Pysznyyyyyyyy!!
Następnie zwiedzanko: muzeum sztuki współczesnej - super - polecamy, pomnik upamiętniający odkrycia Portugalczyków i w rezultacie udaliśmy się na starówkę (jednym z powodów było poszukiwanie internetu, po to aby sprawdzić czy ktoś chce nas dziś przygarnąć z couchsurfingu). Niestety internetu nie znaleźliśmy, ale za to supermarket tak :) więc zjedliśmy sobie pyszne kanapeczki na głównym placu pod teatrem w Lizbonie... a po jedzonku... Tiagus nas opuścił - musiał już jechać pociągiem do domu... bo jutro biedak do pracy idzie... Fajnie było poznać Portugalczyka, z którym bez problemu mogłyśmy sobie porozmawiać po polsku!!




W poszukiwaniu internetu poszłyśmy do hotelu... niestety nikt nam nie odpisał... więc wizja spania w parku była coraz bliższa, tym bardziej, że ostatni autobus na jedyne w Lizbonie pole namiotowe odjechał 5 min przed tym jak dotarłyśmy na przystanek... więc zaczęłyśmy maszerować do parku... jak już do niego doszłyśmy po jakichś 40 min, okazało się, że on się w ogóle nie nadaje na rozbicie namiotu... więc poszłyśmy dalej... i tak szłyśmy i szłyśmy i końca nie nie było widać... aż spotkałyśmy jedną dziewczynę i zapytałyśmy się jej czy nie wie gdzie możemy się przespać w Lizbonie... no i się zaczęło, znowu nasze szczęście!
Sabina jest holenderką, przyjechała do Lizbony do swojego chłopaka. Poszłyśmy więc z nią do niego do pracy, po drodze mijając wspaniały widok na Lizbonę. On jedyne co nam mógł zaproponować to było pójście do hostelu.. więc już z lekka bezsilne, poszłyśmy się zapytać czy w ogóle są jakieś miejsca - no i były 2 ostatnie za 20 euro od osoby - cena normalna, ale to wbrew idei naszej podróży spać w hostelu i to jeszcze za 20 euro... Postanowiłyśmy więc, pójść do drugiego hostelu... i w tym momencie dostałam smsa.. od... Calosa - faceta z couchsurfingu, któremu w mailu zostawiłam swój nr tel, w razie jakby zechciał nas przenocować. w smsie napisał, że jak nadal nie mamy gdzie spać to on nas zaprasza na swoją podłogę :D umówiłyśmy się z nim na 1.00 na stacji metra, ż której nas odbierze. więc do 1.00 miałyśmy jeszcze jakieś 2 godzinki, więc Sabina zabrała nas do baru w którym są koncerty Fado na żywo. Po drodze spotkałyśmy 2 polki, które to właśnie zlądowały w Lizbonie. do baru nie udało się nam wejść (tylu było chętnych na posłuchanie fado), ale na zewnątrz też było słychać co nie co!! i wtedy Roma zmieniła swoje zdanie na temat Lizbony - znowu zaczęła jej się podobać :) poznałyśmy jeszcze kilka interesujących osób... i tak czas zleciał do 0.30 kiedy to już trzeba było wsiadać do metra - dziewczyny nas odprowadziły i pojechałyśmy spać... a co jutro... to się zobaczy jutro!! o!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz