sobota, 19 września 2009

Egazminowo.

Wczoraj jak wróciłam z pracy miałam mega ochotę napisać coś na blogu... w ogóle na wszytko miałam mega ochotę - chciałam robić co mi w ręce wpadnie! Byłam full of enegry.. ale niestety zasiadłam do komputera... i dupa! i nic prawie nie zrobiłam! Tzn. pogadałam z moją kuzynką na facebooku, następnie z kolegą z Hiszpanii (może przyjedzie mnie odwiedzić), a później zadzwoniła moja mama.. i jak to z internetem (moim wolnym do tego) czas strasznie szybko zleciał!
Poszłam na zajęcia, moje ostatnie!! :)

Tak więc od początku:
W czwartek z lekka mi się zaspało więc u Mikiego zlądowałam dopiero o 9.30 a nie o 9.00, ale to i tak dobry wynik. Myślałam, że się pouczymy z naszej wspólnej książki prze jakieś 2 godzinki i pójdę do domu sama się uczyć... ale zleciało nam tyle... że do domu to poszłam przed samymi zajęciami tylko komputer zostawić... i i tak za dużo to się nie nauczyłam... tzn. dużo - ale przez (w sumie) 8 dni przerobiliśmy prawie całą książkę i nie dał się tego nauczyć, czasu i możliwości wystarczyło tylko na powtórzenie! Poszliśmy na egzamin - i... i był bardzo prosty.. oczywiści były rzeczy których nie wiedziałam, ale kiedyś się ich nauczę :P, ale ogólnie było łatwo... tyle, że gdyby to nie był test ABCD... to obawiam się, że bym nie zaliczyła... nie dałabym rady sama wpisywać odpowiedzi....

Anyway... tak właśnie - mieszają mi się już kompletnie języki, rozmawiam z kimś i muszę się nieźle nagłowić jakiego języka powinnam użyć. Zdarza się też tak, że w jednym zdaniu użyję 3 języków - aż strach się bać co to będzie jak zacznę się uczyć włoskiego... miks totalny... no już norma, że mówię coś po np. hiszpańsku i wstawiam angielskie słowo, abo Miki się mnie pyta o znaczenie jakiegoś słówka z hiszpańskiego, a ja mu zaczynam wyjaśniać po polsku, albo z Maćkiem zamiast po polsku, to często po angielsku albo po hiszpańsku gadamy....


No więc wyniki dostaliśmy w piątek - z naszej "wspaniałej trójki" (Maciek ja i Miki) ja wypadłam najgorzej, ale i tak super - biorąc pod uwagę moje gramatyczne zdolności (czyt. ich braki) więc Maciek, który się ciągle nudził na zajęciach, bo już wszystko kiedyś przerabiał miał 47/50, Miki (italioano, dla którego wszystko - prawie wszystko jest podobne, lub takie samo jak w jego języku) miał 46/50, a ja biedna gaduła z polski, która tylko gada po hiszpańsku i w sumie nie wie dlaczego, bo pojęcia o gramatyce nie ma lub ewentualnie ma, ale znikome... miała "tylko" 42/50 - więc ogólnie super! poza tym z słuchania miałam 10/10, z pisania 11.5/12 (tu był mały oszust, bo moja współlokatorka mi sprawdziła moje opowiadanie :D zanim je oddałam!) no a z mówienia to nie wiem, bo jeszcze nie wszyscy zdali... więc ogólnie jestem na poziomie piątym od października :D razem z Maćkiem będziemy się pilnie uczyć :), bo Miki stwierdził, że mu wystarczy to czego się nauczył przez te 10 dni... i ma rację - bo gada jak ja po roku nauki - italiano!

Tak więc - od poniedziałku mam “wolne” od zajęć - ale do pracy będę musiała chodzić na cały dzień a, nie tylko na połowę :D

Poza tym wczoraj miałam taką niesamowicie wielką potrzebę mówienia w różnych językach świata, że jakby tylko istniała taka możliwość, to bym się wszystkich nauczyła :D

A teraz... teraz to ja właśnie siedzę na przystanku i czekam na autobus... i zamarzam... bo jadę na tenisa. A korty są jakieś 30 km za Santiago!
Tak zamarzam, bo jak tydzień temu było 35 stopni, tak dziś jest może 15... i do tego wieje wiatr!

Tak... wczoraj po egzaminie zrobiliśmy sobie “uroczystą” kolację u Maćka, było... jakieś... chyba 12 osób - o ile nikogo nie ominęłam! każdy coś przygotował i było superowo!, aczkolwiek... ja zaległam i nigdzie później nie poszłam... więc o 7.30 się obudziłam, poszłam do domu przebrać i oto jestem na przystanku... ale chyba zaraz się zmywam, bo autobus nie jedzie - a ja przymarzam!


polish-italian team + Almar i Alicia

Jeszcze jedno - od momentu kiedy tu przyjechałam, cały czas boli mnie brzuś... norma, już się przyzwyczaiłam, ale.. 2 tygodnie temu jak mnie dopadła “zemsta faraona - Santiago” tak trzymała ostro przez tydzień, do końca nie odpuściła do teraz... nie wiem o co chodzi, bo żywię się... można rzec normalnie! Mam nadzieję, że mój żołądek przeżyje ten rok i niedługo zacznie funkcjonować normalnie!

Aaa jeszcze jedno - wczoraj pobiłam swój rekord szybkości - jako, że po egzaminie poszliśmy to uczcić - to w domu zlądowałam o nie wiem której (ale nie było późno - tzn wcześnie rano :P) chyba coś ok 3... ale nie wiem... to przez to nie usłyszałam budzika i obudził mnie sms od mamy o godzinie 8.50... a o 8.55 mam autobus do colegio... na szczęście - zawsze czeka do 9.00... więc się spięłam i uwaga: o 8.58 siedziałam już w autobusie - 8 min od obudzenia do jazdy do pracy - i wcale nie poszłam w piżamie :D niezła jestem co?? ;>


a i załączam zdjęcie z zeszłotygodniowej wyprawy na plażę - jak to ktoś skomentował - ja śpię na glonojada, a Stefano na kosz na śmieci :DDD

3 komentarze:

  1. Gratuluje Maluch zdania hiszpanskiego - kurcze pedzisz z tymi jezykami jak nie wiem. Ja po roku francuskiego nie pamietam nic i nie wiem czy jest sens zaczynac drugi z tego powodu...
    A fotka jest super! Calusy z TQ! :**

    OdpowiedzUsuń
  2. noo! i zeby nie było! czytam Twoje notki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A jaką wodę pijesz? pewnie kranówę, bo na zachodzi i północy wszyscy kranówę piją?
    Ona nie jest tak czysta jak nasza butelkowana a nasza kranówa jest trochę gorsza od ich, więc u nas się kranówy nie pije. W każdym razie ja od fińskiej kranówy dostałam biegunki i jak zaczęłam ją gotować, to się wyrównało. Spróbuj, może o to chodzi?

    OdpowiedzUsuń