czwartek, 11 marca 2010

MaJorka i BrukSela!

Piękny czwartkowy dzień... z lekka mało wyspana po środowej nocy w Crechas... ale ambitnie poszłam na pierwsze moje zajęcia z hiszpańskiego... do wcześniejszej grupy, ale poszłam... co się na miejscu okazało... z inną nauczycielką - więc i tak nie będą liczone jako odrobione :(

Następnie szybki druk kart pokładowych i szybki obiad z resztek w lodówce... Przyszła Paula po klucze, więc zjadłyśmy razem... Wszystko jak zwykle w biegu... Wychodzę 5 min do odjazdu autobusu na lotnisko...
Paula: masz wszystko?
Ja: telefony są, dokumenty - mam, kasa jest, aparat również - tak mam wszystko...
z chwilą gdy zobaczyłam autobus... zrozumiałam, że nadeszła wiosna a mi głowę w chmury wywiało - nie zabrałam kurtki!!!!!!!!!! Paula zaoferowała, że się położy pod autobusem, aby go zatrzymać, a ja by mogła pobiec do domu... ale... to chyba by nie zadziało... Ale jest kochana prawda??

W Madrycie mój samolot na Majorkę miał opóźnienie... więc obejrzałam sobie film pt. A good year, taki odprężający!!
Na Majorce czekało na mnie 2 hostów z couchsurfingu z kolacją... była pyszna!
A wieczorkiem poszliśmy do klubu na ich cotygodniowe spotkanie CS. Poznałam masę ciekawych ludzi i miło wieczór spędziłam!
Dnia kolejnego - na spokojnie zwiedziłam sobie palmę, nic w sumie ciekawego, ale do powłóczenia się akurat... trochę zmarzłam, ale tragicznie bez kurtki nie było... wieczorem była impreza u nas w domu, znowu z CS... więc trochę jedzenia przygotowaliśmy... miała trwać do 23-24, skończyła się o 5 ;) Dobrze to zrobiło mojemu angielskiemu - przypomniała mi się, i nawet zostałam pochwalona przez grupę amerykanów :D

w tle katedra i morze...

Niestety nazajutrz zamiast wcześnie wstać to długo spałam :D
zamiast do katedry i muzeum poszłam spacerkiem na pobliski zamek! Miało padać, a świeciło słonko, miałam kupić kurtkę, ale bez przetrwałam.
Wieczorkiem... zrobiłam pierogi i tak przy pierogach siedzieliśmy i gadaliśmy do 2 w nocy mieszając w jednym zdaniu angielski z hiszpańskim (po polsku nikt nie chciał ze mną rozmawiać, nie wiem czemu ;))

Rano pobudka, szybkie pakowanie... i razem z parą Belgów, poleciałam razem do Brukseli... Napisali mi co, gdzie i jak mam zwiedzać, jak się dostać metrem, pociągiem wszystko, Flor nawet powiedziała, że mi swoją kurtkę pożyczy...
Wszystko gotowe, wysiadamy z samolotu, idziemy na autobus... a tam cena 22 euro w 2 strony... po to tylko żeby zwiedzać w zimnie 5 godzin... i wydać jeszcze kolejne 5 na metro... bez chwili zastanowienia zostałam na lotnisku...

Usadowiłam się na zimnej i niewygodnej ławce i oglądam Casablance... na przeciwko mnie siedział z komputerem i jakiś chłopak... zagadałam, bo wydał się sympatyczny... Polak :D swój swego pozna!
Tak więc do 21 miło spędziliśmy razem czas rozmawiając o Erasmusie i podróżach ryanairem ;)
Przyleciała Marta... Kamil poleciał... zimna noc nastała!
Wskoczyłyśmy w śpiwory i spać... ale było megaaaaaaaaaaaa zimno!!!!!!!!!!!
podsumowując... z głupoty człowiek się nigdy nie wyleczy...
Może mi ktoś wyjaśnić, po co kupiłam bilet do Brukseli za 25 euro, po to tylko, żeby spędzić 17 godzin na zimnym lotnisku... no bo chyba nie po to aby kupić pół litrową wodę za 3,3 euro?? Po co zostawać dzień dłużej na w miarę ciepłej Majorce i z niej bezpośrednio polecieć do Barcelony?? no po co... przecież lepiej spędzić noc na zimnym lotnisku!

Wstyd mi za siebie...
Kończę, bo zaraz lądujemy... w zimnej i deszczowej Barcelonie...

2 komentarze:

  1. A mi serce się ściska i wstyd mi za siebie,bo od trzech tygodni (nie licząc małego wyjazdu do Czech) siedzę w Toruniu i o podróżach tylko marzę marzę marzę...

    OdpowiedzUsuń
  2. więc spokojnie - marzenia SIĘ SPEŁNIAJĄ :*

    OdpowiedzUsuń