Powolne pakowanie, spokojne śniadanie, i w wycieczka na dworzec autobusowy, aby dojechać do Reus i na lotnisko z Tarragony... co się okazało do pociągu zostało 50 min... więc zaczęłyśmy łapać stopa... długo długo nic, ale jak już chciałyśmy iść na pociąg... zatrzymał się miły pan i podwiózł nas na samo lotnisko ;)
(siedzę sobie właśnie na lotnisku w drodze powrotnej z Paryża... i szczerze mówiąc... mam łzy w oczach, bo właśnie odlatuje samolot do Katowic, i chętnie bym z nimi poleciała! Bardzo się stęskniłam!!!!!!! :(((( )
Doleciałyśmy do Paryża (tzn. an lotnisko pod Paryżem,) a tam wiatrrrr jak halny! pierwsza nie miła niespodzianka: bilet na autobus do Paryża - 14 euro... dramat!
Na miejscu powłóczyłyśmy się trochę po mieści, po drodze zahaczając o łuk triumfalny ze wspaniałym widokiem na miasto!
Niestety zawitałyśmy też w Mc Donaldzie... z głodu!
I czekała nas długa wycieczka na obrzeża miasta do naszym couchów. Przemiła para, ona śliczna, on kochany. Czekali na nas z kolacją - typowo francuską:
przekąską, danie główne, sery, deser... pycha!!!!!!!!!
Dzień następny... pobudka o 7.oo :D
Pojechałyśmy do Karoliny (mojej friend z LO), miałyśmy wpaść na godzinkę na herbatkę i na krótką opowieść o tym co możemy zwiedzić, a skończyło się na 6 godzinach pogaduch!!!!
Marta pojechała na wieżę Eiffela, a ja pojechałam do muzeum sztuki współczesnej - Cenrte Pompidou - całkiem fajne muzeum, ale... zanim do niego dotarłam - brzydko mówiąc dostałam w mordę! tak!
Wyszłam z metra, które jest połączone z wielkim centrum handlowym ze szkła. Poszłam sobie przejść się tarasem do pobliskiego kościółka, i zaczepił mnie jakiś żul, chciałam być dla niego miło, ale on po francusku a ja po angielsku, po czym znienacka po prostu przywalił mi w twarz, odwróciłam się na pięcie i sobie poszła w drugą stronę! Nic mi nie było, poza wielki szokiem i wzmożoną nieufnością do ludzi!
o 19.00 umówiłam się z Martą w nowoczesnej dzielnicy Paryża zwanej La Denense - robi wrażenie, szczególnie nocą! multum wieżowców światełek i rzeź pomiędzy. Jest też 3 łuk triumfalny - tym razem "ku chwale" ludzkośći i jej osiągnięć.
No i znowu wycieczka do domu... poza Paryż.
Spać i wcześnie wstać, ponieważ musiałyśmy zawieźć nasze walizki do nowych couchów... którzy to na drugim końcu Paryża mieszkają... 2 godziny nam to zajęło...
Następnie powoziłyśmy się znowu metrem, poszłyśmy na obiad i do ogrodów Luksemburskich - całkiem fajowe!
No i o 15 pojechałyśmy odebrać Agatkę - strasznie się ucieszyłam jak ją zobaczyłam!
Teraz trudno mi o tym pisać... bo już mi ciepło... ale to były jedne z najzimniejszych moich dni w tym roku.... bryyyyyyyyyyyyyyy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz