piątek, 11 czerwca 2010

plażowanie w Vigo ;]

Piszę z opóźnieniem... czas zapirdziula jakoś niesamowicie szybko... nie wiem czy to tylko ja tak odczuwam czy co??

No więc jest już 11 czerwca... pada deszcz, jest może ze 12 stopni, tak tak ja jestem w Hiszpanii...
NIEDOWIARYYYYYY!

Więc wracając do tych wspaniałych ciepłych dni...

Jakoś się jak zwykle ogarnąć nie mogłyśmy, Paula jeszcze na zajęcia poszła - gdyby nie to to byśmy miały transport do Vigo... przyszła.. ja się pakuję, nie wiem co wziąć... i już prawie wychodzimy... a tu w drzwiach się Natalia pojawia :D
oo gdzie jedziecie? do Vigo - jadę z Wami... ok...

po drodze minęłyśmy kilka stosów... śmieci... strajk śmieciarzy było... i z lekka śmierdziało w mieście...


Do Vigo zawieźli nas 2 chłopaki... oczywiście mieli jechać tylko do Pontevedra, ale jakoś tak zajechali dalej ;P
Jeden wziął mój nr tel... i później przez tydzień się męczyłam... unikając odbierania, ale już mam spokój - wiem wiem jestem okropna ;)

Zaraz po przyjeździe odebrał nas z miasta Borja... Borja jest miłym bardzo Hiszpanem, którego kiedyś poznałam pod klubem, i tak sobie mailujemy od tamtego czasu!

Oprowadził nas po mieście i po 3 godzinkach spotkaliśmy się z Danielem... Daniel zaś.. jest moim kolegą z zajęć... i... był na zimowym semestrze na UG w Gdańsku :DDD no i oczywiście - pokochał Polskę!

pod drzewkiem oliwkowym w centrum miasta

w porcie

pierwotnie mieliśmy spać u Borjy, później u Daniela, a w rezultacie - zostałyśmy u Borjy, z czego Daniego mama nie była zadowolona - bardzo chciała ugościć polki ;) mnie poznała - przesympatyczna kobitka!

W między czasie poznałyśmy też koleżankę Borjy, a dokładniej jego współlokatorkę... Polkę ;) która jest w Vigo na Erasmusie! Polacy są wszędzie!

No i tak wszyscy poszliśmy na klubowanie po Vigo!
aaa chciałam jeszcze dodać, że Vigo wygląda jak kilka różnych miast - polubiłam je bardzo!

z Borją na tańcach ;)

Paula... miała jakąś dziwną noc... i ciągle mnie krzywdziła ;)
to dostałam z łokcia, to kopniaka... a na koniec mnie ugryzła... a na drugi dzień się śmiała, że mam na kolanie siniaka nieznanego pochodzenia... i jak jej powiedziałam że to jej wina, a dokładniej jej zębów... to stwierdziła, że bez sensu, że wiem skąd on się wziął... ehh ;)

a podczas drogi powrotnej do domu... w tym fajowym miasteczku... natknęłyśmy się na...

Ulicę, która się nazywa Concepción Arenal - tak samo jak biblioteka, w której dość sporooo czasu spędziłyśmy z Paulą, i tak nam się sentymentalnie zrobiło...

A z rana... tzn o 14 się ogarnęliśmy i...
vamos a la playaaaaaaaa!

super graczki ;)

a w tle Islas Cies... ale o tym po 28 czerwca ;)

i tak plażowaliśmy się do jakieś 19-20... no i było przegorąco cudownie... 
w między czasie udało mi się przysnąć... ehh jakie to wspaniałe uczucie obudzić się na plaży śniąc o niej... nie wiedzieć gdzie się jest i być cudownie pozytywnie zaskoczonym, że właśnie na plaży się jest! kocham!

niestety - trzeba było wracać :(
udało nam się na 2 samochody!

a niedzielę... również leniwie na opalaniu w Bonavalu parkowym spędziłyśmy! nie było jak na plaży... ale lepsze to niż teraz ten deszcz... ;(

ehh wróciłam do domu.. i czas na przygotowywanie niespodziewanki nastąpił! ;]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz