niedziela, 25 lipca 2010

San Juan! i Ula

Czyli noc Świętojańska,
tu (tzn. w Hiszpanii obchodzona inaczej niż w Polsce, nie ma żadnych wianków, ale za to palenie ognisk na plaży! Pojechaliśmy do Corunii, bo tam podobno najlepiej... i cóż... było superrr!
Po 1. całe miasto pachniało (śmierdziało sardynkami), ale to nie dziwne skoro na każdym rogu je smażyli ;) co więcej, dawali za darmo :D


Ale od początku, ja jako, że miałam praktykę w przedszkolu, to mogłam jechać dopiero po 18, a Paula chciała się uczyć, więc pojechałyśmy razem po 20 pociągiem. Na dworcu spotkałyśmy Laurę (obecnie moją współlokatorkę ;) i jak tu nie wierzyć w przeznaczenie) i tak w 3 dotarłyśmy do Corunii (nie tracąc czasu w pociągu na naukę :P)




Na miejscu szybkie zakupy... i jakoś na około na plażę doszłyśmy, ale to dobrze, bo przynajmniej na sardynki się załapałyśmy ;)




na plaży... piękny widok - na zachód słońca nie zdążyłyśmy, ale niebo i tak na swoje piękno pokazało! 



Paleniska już dawno były przygotowane, niektóre się już paliły, ale zaczęło się porządnie palić po 23. a o 24 to dopiero 'pożary' były.




Co poniektórzy się pluskali, ale dla mnie jak zwykle za zimno było :P


Jest też taki zwyczaj, że należy 3 razy przeskoczyć przez ognisko myśląc jakieś życzenie - oczywiście to zrobiłam!


No i... spotkałam się wreszcie z Ulą, koleżanką z Gdyni, która to do A Corunii na Erasmusa przyjechała i mimo, że jesteśmy tak blisko, to się nigdy wcześnie nie odwiedziłyśmy.. jak ja byłam w jej mieście to jej nie było, a jak Ula chciała przyjechać, to np. był huragan i pociągi ani autobusy nie jeździły :P
Więc dużą część nocy spędziłyśmy ranem i na BCN się umówiłyśmy wstępnie! o!




o 5.40 miałyśmy pociąg powrotny, ale ja ok. 4 się 'zgubiłam' - uciekłam jak zwykle z imprezy :P, tyle, że nie byłam w Santiago, więc do domu wrócić nie mogłam :D
Położyłam się więc, i pospałam troszkę - lubię spać na plaży!
Na pociąg dotarłam, włączyłam mp3 i obudziłam się... 1 stację za Santiago :P
pojechałam więc dalej kilka stacji, żeby wysiąść na jakiejś większej stacji i stamtąd wróciłam do Santiago (nie kupując biletu :P)


W sumie stwierdziłam, że to dobrze, bo teraz już nie spałam, tylko przeczytałam wszystkie notatki jakie ze sobą wzięłam! o!


a inni za to się wyspali ;)
po powrocie szybki prysznic i na konsultacje i nauka do piątkowych egzaminów dwóch! plus drzemka oczywiście :P


San Juan - super hiper i polecam! przeżycie niesamowite - szczególnie jak z każdej strony bije ciepełko od ognisk, a do morza tak bliziutko!
Ale w Polce to by nie przeszło - bo po 1 to przecież niebezpieczne, a po 2 plażę by zabrudziło... ehh jak mi się to tu podoba, że nie martwią się na zapas Hiszpanie!

Sónar

19 czerwca (wydaje się 100 lat temu) pojechaliśmy dość sporą grupą na Sónar (festiwal muzyczny), normalnie odbywa się z Barcelonie, ale w tym roku, ze względu na Rok Święty, również w Galicji. Grały mniej więcej zespoły z Openera, a to co my widziałyśmy to:
Flying Lotus - nie dotarłyśmy :P
Air
2manyDJs
Hot Chip
Cora Novoa


Oczywiście pojechałyśmy stopem... tyle, że w 4... a mianowicie ja, Paula, Natalia... i obiecany dawno dawno temu... Attilio... niestety, że byliśmy w 4... nikt się nie zatrzymał.. i Atti po 2 godzinach się poddał i pojechał pociągiem... a szkoda ;(




Koncerty... krótko mówiąc były genialne - mi się bardzo bardzo podobało!
praktycznie na każdym stałyśmy/tańczyłyśmy/skakałyśmy w 1 rzędzie :D
Było super i absolutnie nie żałuję, że pojechałam, mimo, że czas egzaminów był!
wybawiłam się!


2manyDJs


Hot Chip


a droga powrotna... no cóż... wróciłyśmy z tymi co nas przywieźli ;) bo też na Sónar przyjechali, więc jak już wracali do Santiago to po nas zadzwonili i takim to sposobem razem wróciliśmy - szczęściary jak zwykle!

sobota, 24 lipca 2010

mieszkania!

Miałam pisać na początku maja (jest już lipca koniec prawie:P) o moim nowym (już starym) mieszkaniu... a jako, że jest lipiec i sie już przeprowadziłam to napiszę tylko tak, żebym kiedyś na przyszłość pamiętała :

Było całkiem fajne... z widokiem na Plaza Galicja - cetrum centrum, znowu na 4 piętrze, więc pupa się ćwiczyła, bliżej Zona Vieja, bliżej Pauli, bliżej uczelni, bliżej wszystkiego poza Carrefurem, więc rzadziej na zakupy chodziłam i mniej wydawałam!





W pokoju miałam drzwi wejściowe, drzwi na balkono/kryty taras, i rozsuwane drzwi do salonu, fajną otwartą ala szafę, 2 półki i wielkie łóżko oraz małe biurko. Poza tym przez ostatni miesiąc NIE maiłam światła ;) w całym domu, więc do łazienki w nocy albo nie chodziłam, albo robiłam to ze świeczką, to samo do kuchni. Z 3 chłopców.. cóż.. śmierdziało trochę, naczyń nie zmywali i i w łazience za czysto nie było... więc ja też sobie darowała, bo jak raz odgruzowałam całe mieszkanie... to tydzień później wyglądało tak samo... syzyfowa praca...


poza tym po jakimś miesiącu raz włączam światło i.. i poszły korki... ale już ich się nie dało naprawić... i tak przeze mnie nie było światła górnego w cały mieszkaniu...  kuchni światło dawała lodówka, a w łazience... świeczki :D


5 lipca nastąpiła czas na kolejną przeprowadzkę, już prawie mieszkałam znowu z Zona Nueva... już 3 razy się umawiałam na wpłatę zaliczki... ale właścicielka mnie przerażała... a poza tym coś mnie ciągnęło na Starówkę, i bardzo dobrze, że się wstrzymałam!
w rezultacie, koleżanka napisała, że w jej mieszkaniu jest wolny pokój, zadzwoniła, no i miałam poczekać kilka dni, żeby wyjaśnili sprawę z właścicielem, czy można mieszkać w tym mieszkaniu w wakacje... poczekałam, sprawa się nie rozwiązała, ale Dani powiedział, że i tak mam się wprowadzić :D


Mieszkam pod Katedrą, także dzwony mi biją co 15 min, od wyjścia do Katedry mam jakieś 50 metrów, 4 piętro dla odmiany :D, w pokoju mam okno na... klatkę schodową, pokój jest najmniejszy z dotychczasowych, z wielkim grzybem, w łazience wali strasznie... ale na ostatnie 3 tygodnie - mieszkanie idealne - w samym centrum wydarzeń artystycznych!
Jak mi się nie chce iść na koncert, to i tak go słyszę w domu ;)


A poza tym mam cudownego współlokatora, przesympatyczny, ciągle się uśmiecha, dzieli się jedzeniem, pomaga jak może, troszczy się jak brat o mnie i jest mega otwarty - szkoda, że tak późno się poznaliśmy, ale lepiej późno niż wcale ;)


Jej.. ale będę tęsknić za tym miastem... łzy w oczach, ale to dlatego, że to jak wspaniały rok miałam tu, tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć, a poza tym potrzebne jest jeszcze pozytywne nastawienie jakiego tu się nauczyłam... w ogóle bardzo dużo się tu nauczyłam, ale o tym później...

sobota, 17 lipca 2010

mama świetnie się bawiła!

W sobota zrobiłyśmy sobie wycieczkę nad ocean - czyli do A Coruńii!




Najpierw poszyłyśmy na zakupy co nas bardzo zmęczyło, ale jak mama zobaczyła ocean po raz pierwszy w swoim życiu - odNajpierw poszyłyśmy na zakupy co nas bardzo zmęczyło, ale jak mama zobaczyła ocean po raz pierwszy w swoim życiu - odżyła!




mamuśkę dorwała fala i trochę ją przemoczyła ;)


Mnie zaś podrywał jakiś stary pierdziel.. a później jakaś szalona 80 babcia, której szczęka się ruszała opowiedziała mi całą historię swojej rodziny i miasta - była przesympatyczna i urocza, ale ewidentnie za dużo gadała ;)
Kocham plażę, a teraz to i moja mama dokładnie rozumie dlaczego! Jednak głębia oceanu i przestrzeń niedoogarniecia... jest czym wspaniałym!
Było super na wycieczce naszej! A przy okazji doświadczyła jazdy pociągiem osobowym jadącym zaledwie 160 km/h... ehh fajnie by było mieć takie pociągi w Polsce..., może za 100 lat :P

A wieczorkiem poszłyśmy na clubbing ;) prawie upiłam mamę :P


Poszłyśy do moich ulubionych barów na moje ulubione tapas i napije!
1. na śliczny taras, gdzie się siedzi w ślicznym ogrodzie
2. Stare dobre Agarimo - mój pierwszy bar w Santiago i do tego najulubieńszy ;)
3. Avante - klub nacjonalistyczny w który raczej się tańczy, więc byłyśmy same, ale mają najlepsze Crema de orujo i liquor cafe!


Mama lekko pod wpływem winka i innych pysznych specyfików hiszpańskich bez sprzeciwów położyła się jak to robią w zwyczaju pielgrzymi pod Katedrą, i nawet było bez znaczenia, że pobrudzi sobie nową bluzkę - to lubię :D
a co na niej zrobiło mega wrażenie to.. to mewy latające nad Katedrą - racją - są przepiękne i robią wrażenie ;)






Mega wykończone padłyśmy jak kawki... i zamiast wstać o 8 - jaki był plan... wstałyśmy później... co wiązało się z niepójściem do grobu św. Jakuba, bo kolejka była megaśna!
Poszłyśmy za to do muzeum... i plan był pójść na 12 na mszę... ale kolejka miała jakieś 600m... aby wejść do Katedry... ehh nie lubię turystów! o! :P


Plany więc zmieniłyśmy i na zakupy turystyczne poszłyśmy, później mama do Kuby świętego poszła a ja obiad robić i na 18 bez kolejki na mszę poszłyśmy!

a po mszy... do Gosi na kawkę i... na Plaza Roja na finałowy mecz Mistrzostw Świata w piłce nożnej!!!!!!!!
Campeeeeeoooooooooooones Campeooooooooooones Campeoooo oooo oooo nes!


mecz NUDA ale wygrany co się liczy najbardziej ;) !
co było słychać do białego rana... niesamowita radość z nich wykrzykiwała. Poszłyśmy z mamą, Gosią i Kasią na plaza Roja, gdzie na 2 godziny przed rozpoczęciem meczu był już tłum czekający przed telebimem...


Mecz... ci co widzieli wiedzą, że był mega nudny i nieczysty... mama mega zmęczona więc po pierwszej połowie poszłyśmy do domu... zadzwoniłam do Gosi po 2 połowie dowiedzieć się co i jak, bo jakoś cicho na ulicach było, no i się okazało, że nudy ciąg dalszy był... więc na dogrywkę wróciłam na Roję, chwilę po przyjściu... GOLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLLL... a ja cała mokra od różnych napojów co to ludzie w ręku mieli i na gol zaczęli wyrzucać wszystko w ferworze radości... ;)


Poszłam po mamę, ale na starówce mało co się działo, poza małymi kąpielami w fontannie!
Ale Hiszpanie dumni z tego, że są Hiszpanami darli się niesamowicieeeee ;]

No i nadszedł czas pakowania... ehhh to oszukiwanie Ryanaira... uwielbiam życie studenckie, niestety przyniosło ono dużo stresów mojej mamie ;)

z rana w poniedziałek pojechała na lotnisko - biedaczka była tak zestresowana, że zabłądziła w SDQ, ale w rezultacie dotarła Reus na 6 godzin i później do Poznania!
jak już wspominałam jestem z niej bardzoooooooooo dumna ale to bardzo!
A ona... bardzoooo ale to bardzoooooo zadowolona! 
Cieszę się niesamowicie, że mogła zobaczyć jak sobie, żyłam przez rok, co dawało mi tyle szczęścia i dlaczego bark mi słów na opisanie tutejszego klimatu miejsca i jego piękna.
Dodała też, że przynudzam na blogu i że powinnam zmienić styl pisania i pisać, bardziej o moich uczuciach... kocham być tu, a mamy zawsze mają rację, więc postaram się już nie zanudzać ;)

Mamuś - dziękuję! :* <3
Poszłam po mamę, ale na starówce mało co się działo, poza małymi kąpielami w fontannie!
Ale Hiszpanie dumni z tego, że są Hiszpanami darli się niesamowicieeeee ;]

No i nadszedł czas pakowania... ehhh to oszukiwanie Ryanaira... uwielbiam życie studenckie, niestety przyniosło ono dużo stresów mojej mamie ;)

z rana w poniedziałek pojechała na lotnisko - biedaczka była tak zestresowana, że zabłądziła w SDQ, ale w rezultacie dotarła Reus na 6 godzin i później do Poznania!
jak już wspominałam jestem z niej bardzoooooooooo dumna ale to bardzo!
A ona... bardzoooo ale to bardzoooooo zadowolona! 
Cieszę się niesamowicie, że mogła zobaczyć jak sobie, żyłam przez rok, co dawało mi tyle szczęścia i dlaczego bark mi słów na opisanie tutejszego klimatu miejsca i jego piękna.
Dodała też, że przynudzam na blogu i że powinnam zmienić styl pisania i pisać, bardziej o moich uczuciach... kocham być tu, a mamy zawsze mają rację, więc postaram się już nie zanudzać ;)

Mamuś - dziękuję! :* <3

piątek, 16 lipca 2010

mama w Galicji ;)

Czwartek rano, nie poszłam do Colegio, bo miałam wymówkę, aby uczyć się do egzm z włoskiego... ale tak naprawdę, to... to z rana przyleciała do mnie moja mama! sama! Stresa miała niesamowitego, bo przecież nie zna języków obcych, a angielskiego dopiero zaczyna się uczyć... noc na lotnisku we Frankfurcie... ale wszystko zniosła dzielnie i doleciała szczęśliwa!!!! Jestem z niej naprawdę dumna, bo poradziła sobie wyśmienicie!


Po drodze do domu poszłyśmy na kawę - bo ja takowej w domu nie posiadam :P
Do domu zostawić bagaż, i... i na zwiedzanie!


Poszłyśmy pod Katedrę, a później na taką nieturystyczną trasę, a mianowicie nad rzekę, bo tam jest tak pięknie...



Dzięki mamie po raz pierwszy zobaczyłam kiwi na drzewie... jakoś wcześniej nie zwróciłam na to uwagi ;)


Nad rzeczką bawiłyśmy się świetnie i mimo upału można było sie ochłodzić, ja się trochę pobawiłam moim Nikonikiem... (coś mu się psuje i nie włącza się czasem obiektyw :()




Wracając zahaczyłyśmy o Alamedę i jak zwykle piękny widok z niej na Katedrę!



A po drodze do domu - obiadek: pimientos de Padrón, tortilla espańola i pulpos (ośmiorniczki) czyli 3 najbardziej Galicyjskie dania! było pysznie i bardzo dużo... więc zmęczone i pełne wróciłyśmy do domu... mama prawe już na schodach zasnęła ;) i jak się obudziła po 3 godzinach mówi: nawet nie wiem kiedy całą noc przespałam. A ja... mama - bo nie przespałaś ;)
Ale już od tego momentu, wszystko co było 3 godziny wcześniej, dla mojej mamy było 'wczoraj', co było całkiem zabawne!


Wieczorkiem poszłam jeszcze pożegnać się z Julią, i na spacer, aby zobaczyć Katedrę nocą!






A w nocy... miałam zamiar się uczyć do egzaminu który miałam w piątek rano z włoskiego... ale jakoś nie wyszło i wstałam dopiero po 5... ale dobre ściągi napisałam ;)


W piątek z rana ja poszłam na egzamin, a mama sama na zwiedzanie. Pisałam egzamin pełen czas czyli 2,5 godziny, i o 12 spotkałam się znowu pod katedrą. Razem poszłyśmy na mój ustny egzamin. Wracając mama nie mogła się nadziwić pięknem natury i czystością Santiago!


To prawda - tu jest pięknie, ale chyba już to kiedyś wspominałam :P
Nadszedł czas na turystyczne zwiedzanie :D
Poszłyśmy na.. na dach Katedry (Cubiertas de la Catedral), widok na całe miasto - powalający! Starałam się jak mogłam na bieżąco tłumaczyć mamie wszystko co Pani przewodniczka mówiła, ale nie ogarniałam w zupełności...

a tu... mój nowy domek ;) tak tak mieszkam teraz koło Katedry - bardzo blisko!



a to na dachu Katedry ;)




środa, 7 lipca 2010

rok!


5 lipca minął rok od momentu kiedy tu przyjechałam... rok wspaniały, nie do opisania słowami... więc nawet nie będę się starać teraz tego robić... zrozumie tylko ten, kto to przeżył, kto tu był!


Miki ostatnio napisał genialne podsumowanie - po hiszpańsku... więc tu na nic się zda... ale w skrócie mów - było cudownie, a w domu nikt mnie nie rozumie... zobaczymy jak będzie ze mną...


tymczasem wczoraj się przeprowadziłam - okno mam na klatkę schodową, współlokatora mam bardzo sympatycznego... a co najważniejsze mieszkam w zona vieja - bliżej katedry... się nie da ;) jest pięknie!
a w czwartek przylatuje moja mama - ciekawe jak się jej spodoba Santiago!


lecę pouczyć się włoskiego - bo w piątek egzamin, ale wcześniej pobawię się jeszcze trochę moim Nikonikiem ;)

piątek, 2 lipca 2010

playa i urodziny Gośki

dnia pewnego pojechałam z Natalią i jej znajomymi na plażę... teoretycznie pojechałyśmy na kite'a ale jego właściciel zapomniał go wziąć :P a poza tym strasznieee wiało. Pospacerowaliśmy trochę po skałkach, popodziwialiśmy widoki - jejjuuuuuuuuuuu jak ja kocham plażę! otwarta przestrzeń jest czymś co wyzwala we mnie uczucia, których nie potrafię nazwać...





Później... uwaga się kąpałam! w zimnej wodzie ;) ale w piance... hihihi! super - moja pierwsza kąpiel w nowej piance! jest super idealna! Do tego plaża piękna, a jak prywatna - poza nami było może jeszcze z 5 osób! Za to KOCHAM Galicję! jejjuuu jak tu cudownie.. wiem, że może się powtarzam, ale mam wrażenie, że jak nie napiszę tego 1000 razy to mnie nie zrozumiecie, a i tak pewnie ten, kto tego nie widział nie zrozumie...











18 czerwca Gosia zrobiła swoje urodziny... byłą taka namiastka naszych pierwszych imprez, ale jakoś nie było tak samo jak kiedyś, oczywiście nie mówię, że było gorzej, ale inaczej! Gosieńka zrobiła pyszne naleśniki plus dużo tapasików. No i ciasto - coś ala moje wymyślone, ale trochę bardziej słodkie!
Było milusio! a późnij poszliśmy ja za starych wrześniowych czasów do Meia, śmieszne uczucie, czułam się jakbym tam po latach wróciła!








A odnośnie przepisów - znowu coś wymyśliłam - pasta ciecierzycowo-rybna!
Ugotować ciecierzycy na oko ;) zmiksować, dodać jajko, małą puszkę saardynek w sosie pomidorowym, pomidora bez skórki i jedno jajko na twardo - wszystko zmiksować i wymieszać z odrobiną majonezu - doprawić do smaku i posmarować tym chleb, dodać sałaty i zjeść - polecam!