piątek, 27 sierpnia 2010

spacery

lubię spacery, szczególnie lubiłam je w Santiago (o czym świadczy ilość przetartych spodni w kroku i startych butów). Piszę już z Polski z tęsknotą w słowach... czemu nie można tu tak pospacerować jak Tam?


tu na spotkanie z kimś trzeba się wielce umawiać, najlepiej z tygodniowym wyprzedzeniem, a poza tym nie ma gdzie spacerować dłużej niż 2 godziny.. a nawet jeśli to się wdycha spalin tonę..


a Tam... dzwonię np. do Kaśki: wpadniesz na herbatę - ona: nie idziemy na górę na spacer - idziesz? takkkkkkkk


poszliśmy, na gitarze pograliśmy, na rękach postaliśmy, w 1, 2, 3 baba jaga patrzy pograliśmy, przyszła Karmen w sukni z wesela i co? i to normalne było... a tu... tęsknię!
zabawy moim aparatem!

1, 2, 3... bawię się Nikonem

Baba Jaga nie patrzy a chłopaki biegną...

rybie oko

rozdwojenie Kasi

Karmennnn


moje ulubione..
kolorowa Karmen i czarno-białe Santiago z Katedrą w tle... kocham!

niedziela, 22 sierpnia 2010

Islas Cies = Raj

Opóźnienie to raczej mało powiedziane w opublikowaniu tego jak i kolejnych postów... przepraszam, albo i nie... a dlaczemu? bo ponieważ coś wspaniałego dobiegało (już dawano dobiegło) i nie chciałam się z tym konfrontować, nawet (albo tym bardziej) blogowo...

więc nadrobić się postaram...


Islas Cies - (krótka notka)... cudowny naturalny Raj (nie dla lubiących ***** hotele :P)


Trzeba było tam pojechać (popłynąć), mimo ceny za statek 16 euro i 10 za każdą noc we własnym namiocie... ale powtórzę - warto było!


Jako, że Paula miała egzamin w poniedziałek, to pojechałam z Kasią... ehh to skomplikowane!
Statek odpływał z Vigo (100km od Santiego) o 12.15. Marti z 2 koleżankami pojechały pociągiem i na miejscu wydrukowały nam bilety, a ja z Kaśką stopem - prawie się spóźniłyśmy, ale moje szczęście, dało owo "prawie" a nie "spóźniłyśmy" :D


Na statku - drzemka :D
a na miejscu... poszłyśmy (a droga dość długa była od statku do pola namiotowego) rozstawić namioty.
ehh jak tam pięknie było...


Namioty rozstawione, brzuszki napełnione więc hop siup na plażę poszłyśmy... a tam piasek bialutki, mięciutki, cudowniutki i... zimniutki! taki to ja bym mogła w domu mieć zamiast dywanów ;)


Zaczęłam też 'ujarzmiać' mój aparat... aczkolwiek zdjęcia białe wychodziły (a to wcale nie dlatego, że cudowniutki bialutki piasek fotografowałam :D) tylko po prostu dlatego, że go nie ogarniałam :D ale... koleżanka Marty cudownym trafem z takim samym cudeńkiem przyjechała, więc mi to i owo podczas kolacji powiedziała ;] jako, że to Park Narodowy, to hucznych zabaw i imprez nie było, i jak się ściemniło to chwilkach kilku do 'domów' się udałyśmy.












a rano siusiu mi się zachciało, wynurzam głowę z namiotu... a tu świt piękny na chwiluń kilka przed wschodem słońca... więc aparat w ręce, śpiwór na siebie i w drogę! - oto efekty i jak sami widzicie... komentarz zbędny ;)






















marzycielka!








na dospanie wróciłam i niestety późno się obudziłam, więc prosto na plażę z Kaśką poszłyśmy.








Marta z dziewczynami dołączyły do nas po spacerze na górę, no i niestety o 19 sobie odpłynęły, wymieniając się tym samym z Paulą, która dopiero co przypłynęła :D






ulokowałyśmy ją w namiocie, poplotkowałyśmy trochę i...




 na zachód słońca (spóźnione) poszłyśmy... al ei tak warto było... siadłyśmy na skale patrząc na już zaszłe słońc (czerwonawy horyzont), popijałyśmy sangrię Don Simon i foto cykałyśmy... aż się ciemno nie zrobiło...














jak tu wrócić teraz?
najlepiej najtrudniejszą drogą - czyli klifem i skałkami :D mi lajk! :D oświetlając sobie drogę... komórką :D




Po dotarciu na plażę dziewczyny szybciej zadziałały niż pomyślały i wskoczył do wody :D ja nie, bo mi jak zwykle zimno było... tak się pluskały aż się księżyc pokazał! wróciłyśmy do namiotu i hop siup do spania (po uprzednim umyciu zębów oczywiście)


Rano znowu wzięło mnie na sesję wschodu słońca - znowu było przecudnie! Kocham naturę, a przy okazji uwielbiam swój aparat ;)


















poplażowałyśmy się trochę z Kaśką, po czym jak sobie pojechała (bo wcześniej niż ja z Paulą) to my ruszyłyśmy do latarni morskiej... tam też było przefajowo...










tyle, że hmm... się nie do końca ogarnęłyśmy (idą mimo wszystko szybko), że jakieś 2 minutki na statek się spóźniłyśmy :D więc lody trzeba było zjeść :D


2 godziny czekania na kolejny statek okazały się nagle tylko jedną, bo tu jakiś dodatkowy statek pojawił się!
dopłynęłyśmy, stopa na wylotówkę złapałyśmy i na tym koniec... bo pociągiem wróciłyśmy...


pięknie cudnie i znowu brak mi słów na określenie tego wszystkiego... tak tam naturalnie... to takie proste! to trzeba zobaczyć! tęsknię... oj tęsknię!